Wycieczka szkolna w liceum, Zlaté Hory w Czechach.
Pewnego dnia poszliśmy na przechadzkę po okolicznych górach. Pamiętam, że zmierzchało już, a my szliśmy przez jakieś łąki i pastwiska. Musieliśmy przechodzić ponad "elektrycznymi pastuchami". Kilka nieostrożnych osób chyba nawet trochę "pokopało". Ostatecznie dotarliśmy na szczyt jakiejś góry, gdzie znajdowały się ruiny kościoła.
Było już ciemno. Nie mieliśmy latarek, bo nie byliśmy przygotowani, że zastanie nas zmrok, zresztą wątpię czy ktokolwiek z nas w ogóle spakował latarkę. Na szczęście część osób oświetlała drogę telefonami komórkowymi.
Pierwszy raz chyba zdarzyło mi się wtedy być w zrujnowanym kościele. Nocą robił on dość mroczne wrażenie. Wewnątrz nie było żadnych ławek ani obrazów, jedynie gołe ściany. Na samym środku stał malutki postument, na którym leżała kartka, informująca, co to za miejsce. Poczułam się jak jakiś odkrywca tajemnic, dla którego ktoś zostawił wiadomość w umówionym miejscu.
Obok kościoła znajdował się niewielki cmentarz. Pamiętam, że chodziliśmy z tymi telefonami i przy nikłym świetle z komórki próbowaliśmy odczytać napisy wyryte na nagrobkach. Zrobiło to na mnie duże wrażenie i na długo wryło mi się w pamięć. Bardzo żałuję, że nie jestem w stanie przypomnieć sobie, gdzie dokładnie znajdowało się to miejsce, bo chciałabym tam wrócić. Próbowałam znaleźć w internecie jakieś informacje na ten temat i nic nie znalazłam. Może pomyliłam jakieś fakty albo pewne wydarzenia nałożyły mi się na siebie i stworzyły jedno wspomnienie. Ale jak będzie okazja, to wrócę w te okolicę i postaram się odnaleźć ten kościółek na górce z przylegającym do niego cmentarzem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz