piątek, 31 maja 2013

Hradec Králové

Pociągiem o 6 rano pojechałam na Wałbrzych Główny, skąd pojechałyśmy w czwórkę samochodem do Meziměstí. Tam zostawiłyśmy auto z moim wielkim plecakiem w środku i udałyśmy się na pociąg - najpierw do miejscowości Starkoč, gdzie miałyśmy kilka minut na przesiadkę. Tym pociągiem dojechałyśmy już prosto do Hradca Králové.
Dworzec jest naprawdę duży, wydaje mi się, że prawie taki jak we Wrocławiu. A Hradec ma niecałe 100 tys. mieszkańców, czyli mniej niż Wałbrzych. Zresztą podobnie jest w Meziměstí, miasto ma wielki dworzec i niecałe 3 tys. mieszkańców. Nie wiem, jak to możliwe, że w Czechach takie wielkie obiekty w małych miasteczkach funkcjonują normalnie, kasy sprzedają bilety itp., a w Polsce dworce ciągle są zamykane i kasy likwidowane. Wystarczy wspomnieć Wałbrzych - na Szczawienku spory dworzec od lat niszczeje, a bilet trzeba kupować u konduktora. Z kolei Wałbrzych Miasto został niedawno wyremontowany, ale działa tylko jedna kasa i tuż przed odjazdem pociągu tworzą się ogromne kolejki, nie każdy zdąży kupić bilet.
Ucieszyło mnie, że miasto ma trolejbusy, podobnie jak Wilno czy Kaliningrad. Przy okazji sfotografowałam też przypadkowo czeski radiowóz:)
W okolicach dworca można zobaczyć głównie architekturę rodem z komunistycznych czasów, np. mnóstwo mniejszych i większych płaskorzeźb. Sam dworzec też przywodzi na myśl poprzedni ustrój. Poniższa płaskorzeźba znajduje się przy jednej ze zwykłych bram, przez co naprawdę miałam wrażenie ich wszechobecności.
Mijałyśmy też kilka całkiem ładnych budynków, zielone place i przestronne prospekty.
Jednym z najciekawszych miejsc w Hradcu jest most nad Łabą, z którego rozciąga się piękny widok.
Po przekroczeniu mostu zaczęła znikać architektura komunistyczna, a pojawiły się przepiękne stare kamienice. W jednej z najładniejszych zjadłyśmy pyszną gorącą czekoladę.
Na wielu kamienicach można dostrzec interesujące detale.
W centrum większość kamienic została odnowiona i pomalowana na żywe kolory. Niektóre jeszcze czekają na remont, ale myślę, że to tylko kwestia czasu.
Centralny plac w mieście, który można chyba nazwać rynkiem, jest bardzo duży. Na środku znajduje się kolumna, a wszędzie dookoła jest parking.
Więcej o hradeckim rynku i innych ciekawostkach w kolejnych wpisach.

czwartek, 30 maja 2013

Panoramy Hradca Králové

Z koleżankami wybrałam się dzisiaj do Hradca Králové. Musiałam wstać o 5 rano, ale było warto.
Jednym z najciekawszych momentów wycieczki było wejście na Białą Wieżę, z której rozciągał się widok na całe miasto.
Być może widoki byłyby jeszcze lepsze, gdyby nie mgła i chmury.
Mimo wszystko miasto sprawiło na mnie bardzo przyjemne wrażenie. Na pewno jest tu wiele miejsc, które warto odwiedzić.
Pogoda przeszkodziła nam zobaczyć wszystko, co planowałyśmy. To znaczy, że za jakiś czas tu wrócę, aby poznać pozostałe atrakcje Hradca.
Niektóre kamieniczki wyglądają naprawdę ładnie. Zwłaszcza te kolorowe, które niedawno zostały odnowione.
To, co zdążyłam zobaczyć w Hradcu, przypomina mi trochę Ołomuniec, w którym byłam jakiś czas temu.
Wspomnienie to wywołała przede wszystkim kolumna znajdująca się w centralnym miejscu miasta.
Za jakiś czas dodam zdjęcia wykonane z poziomu ziemi:)

niedziela, 19 maja 2013

Nocne wejście na Śnieżkę

W 2007 roku harcerze obchodzili stulecie powstania skautingu i zorganizowano akcję pod nazwą Odnowienie Przyrzeczenia (każdy młody człowiek, kiedy spełni wymagania wyznaczone w jego próbie harcerskiej, składa uroczyste Przyrzeczenie Harcerskie i otrzymuje krzyż harcerski, które od tej pory może dumnie nosić na swojej piersi). Polegało to na tym, że wszyscy członkowie ZHP, którzy złożyli już Przyrzeczenie, mieli je odnowić w różnych miejscach, ale w tym samym czasie, czyli 1 sierpnia o 8 rano. Każde środowisko, czyli np. drużyna, szczep czy hufiec, samo wybierało miejsce, w którym dokona tego podniosłego aktu.
W mojej drużynie padła propozycja wyjazdu w Tatry i wejścia na Rysy. Pojechały tylko 3 osoby, ja nie, bo rodzice mi nie pozwolili i właściwie nie żałuję. Delikatnie mówiąc, było to mało rozważne i odpowiedzialne, byliśmy młodzi i głupi.
Reszta drużyny postanowiła spędzić ten dzień inaczej. Dołączyliśmy się do grupy osób z naszego szczepu, która postanowiła odnowić Przyrzeczenie na Śnieżce razem z czeskimi skautami. Z perspektywy czasu to był o wiele lepszy pomysł, na pewno bezpieczniejszy niż Rysy.
Aby dojść na 8 rano, musieliśmy o 2 w nocy wyjechać z Wałbrzycha. Pojechaliśmy dwoma samochodami. Komendant szczepu prowadził, a my jechałyśmy za nimi do Karpacza. Nie pamiętam, ile nas dokładnie było, ale wydaje mi się, że 4 osoby z mojej drużyny i 4 ze szczepu, czyli prawdopodobnie była nas ósemka.
Wchodziliśmy po ciemku, ale pogoda była ładna, nie padało. Nie spotkaliśmy nikogo na szlaku. Na szczyt dotarliśmy chyba mniej więcej o świcie. W schronisku czekało już ileś osób, ponieważ zjechali harcerze z całej Chorągwi Dolnośląskiej. Był tam też pewien drużynowy z Wrocławia, którego poznałyśmy jakiś czas później na zupełnie innym rajdzie. Wtedy jeszcze nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu.
Przybyła też grupa skautów z Czech. Weszli na Śnieżkę od swojej strony. Najbardziej zdziwiło nas ich umundurowanie, a właściwie jego brak. Przynajmniej w naszym polskim rozumieniu. W Polsce każdy pozna harcerza po charakterystycznym stroju, czyli zielonym lub szarym mundurze. Wszyscy harcerze w całym kraju wyglądają jednolicie (przynajmniej w założeniu, bo czasem niektórzy pojawiają się w starych mundurach jeszcze sprzed reformy, które nieznacznie odbiegają kolorystyką). Natomiast czescy skauci stroje mieli we wszystkich kolorach tęczy. Mieli też zupełną dowolność, jeśli chodzi o spodnie, np. jeśli dobrze pamiętam, był ktoś w różowym dresie. Było to dla nas niezłym szokiem.
Kiedy zbliżała się godzina 8, stanęliśmy na szczycie Śnieżki w wielkim polsko-czeskim kręgu. Nastąpiło uroczyste Odnowienie Przyczerzenia Harcerskiego. Pamiętam też, że witaliśmy się każdym przybyłym harcerzem zwyczajowym pozdrowieniem "Czuwaj!", a w przypadku czeskich skautów słowem "Nazdar!", które pamiętam do dzisiaj:) Wymieniliśmy się też kontaktami i pamiętam, że przez jakiś czas korespondowałam przez internet z jakimś Czechem, planowaliśmy nawet jakąś wymianę lub wspólny obóz, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło.
Jeśli pamięć mnie nie myli, na górę wchodziliśmy nocą tą utwardzoną drogą, którą mogą podjechać niepełnosprawni czy samochody. W dół schodziliśmy mniej cywilizowanym szlakiem, spowici mgłą, która zasłaniała przepiękne widoki. Trafiliśmy też na górski cmentarz, będący symbolicznym wspomnieniem osób poległych w górach, zwłaszcza ratowników GOPR. 
Któraś z koleżanek zrobiła podczas tego naszego wyjazdu kilka zdjęć, które zamieściłam w niniejszej notce. Przy okazji są one świetnym przykładem na to, jak pogoda w górach może być zmienna i nieprzewidywalna.

poniedziałek, 6 maja 2013

Dziwny autostop

Parę lat temu, chyba w 2010 roku, pojechałam z koleżanką do Zakopanego na pewien kurs harcerski. Jako że mieszkamy w zupełnie innej części kraju, musiałyśmy się jakoś dostać do zimowej stolicy Polski. Było lato, zdecydowałyśmy się na autostop.

Oprócz naszej dwójki miała z nami jechać jeszcze znajoma mojej koleżanki, mieszkająca w Opolu. Ja wyznaję zasadę, że nigdy nie jeżdzę autostopem sama ze względów bezpieczeństwa. We trójkę trudno cokolwiek złapać, więc moja koleżanka, która ma większe doświadczenie w łapaniu okazji i często robiła to sama, postanowiła że pojedzie ze mną na wylotówkę w okolicach Opola i Nysy. Tam poznam jej koleżankę i razem z nią będę łapać dalej do Zakopanego, a moje koleżanka pojedzie sama. Z ciężkim sercem, ale się zgodziłam.

Jako pierwszy zatrzymał się nam młody kierowca TIR-a z Brzeska, jeśli dobrze pamiętam. Był niewiele starszy od nas albo może nawet w naszym wieku, co mnie bardzo zdziwiło. Nie wiedziałam, że tak młodzi ludzie mogą jeździć od razu na takich dużych samochodach, myślałam, że wymagane jest co najmniej kilkuletnie doświadczenie za kierownicą mniejszych pojazdów. Podróż upływała nam bardzo przyjemnie, nasz kierowca był bardzo rozmowny, mogłyśmy sporo się dowiedzieć o jego pracy. Mówił np. o tym, że zdarza mu się w trakcie jazdy oglądać filmy na komputerze albo przyrządzać sobie kanapki i herbatę. Nie wiem, ile było w tym prawdy, może tylko się przechwalał i ściemniałam. Takie zachowanie moim zdaniem jest dość nieodpowiedzialne i może stwarzać zagrożenie na drodze. Tirowcowi być może nic się nie stanie, bo siedzi wysoko w ogromnej kabinie, ale pasażerowie samochodu osobowego mogą nie mieć szans na przeżycie przy zderzeniu z taką wielką ciężarówką. Pamiętam też, że samochód był wyposażony z nowoczesny sprzęt np. do odtwarzania muzyki, słuchaliśmy np. Dżemu. Czas miło upływał, niestety musieliśmy się pożegnać, nie pamiętam już gdzie dokładnie, może w okolicach Krakowa. Nie pamiętam też, czy ten kierowca pomógł nam złapać kolejny samochód czy nie (czasem kierowcy przez CB radio pytają, czy ktoś nie jedzie w danym kierunku i nie chciałby zabrać autostopowiczów).

Nie jestem pewna jak wyglądała sytuacja dalej, wydaje mi się, że znalazłyśmy się w Krakowie i musiałyśmy się dostać na wylotówkę w stronę Zakopanego. Na pewno zaczynało się już ściemniać. Długo nie mogłyśmy niczego złapać, bo stałyśmy w nienajlepszym miejscu. W końcu podjechało auto osobowe, ale takie trochę większe, z tyłu nie było normalnie otwieranych drzwi, tylko przesuwane z przyciemnionymi szybami. Po wymianie kilku zdań z kierowcą i jego pasażerem ustaliłyśmy, że jadą w odpowiadającym nam kierunku i postanowiłyśmy wsiąść. Auto było spore, więc cieszyłyśmy się, że będzie miejsce na nasze plecaki. Poza tym robiło się już ciemno, a nam brakowało do Zakopanego jeszcze wielu kilometrów, musiałyśmy się śpieszyć.

Odsunęłyśmy tylne drzwi i okazało się, że na tylnym siedzeniu siedzi kolejny mężczyzna, którego nie widziałyśmy wcześniej. Trochę nas to zbiło z tropu, ale głupio nam było się wycofywać. Postanowiłyśmy zaryzykować i wsiadłyśmy. To byli młodzi chłopacy, chyba budowlańcy jeśli dobrze pamiętam. Właściwie wszystko było w trakcie jazdy ok. Koleżanka, która ze mną jechała, miała trochę problem, bo siedziała obok tego chłopaka i on trochę nachalnie do niej zagadywał. Dziwnie zaczęło się robić, kiedy miałyśmy wysiadać. Oni nie jechali do Zakopanego, tylko do jakiejś wcześniejszej miejscowości, nie pamiętam już nazwy. Ale tak deliberowali i zastanawiali się, gdzie nas wysadzić. W końcu stanęli na stacji benzynowej gdzieś w okolicach Rabki. Jeden chłopak wyszedł na fajkę, za chwilę wyszli wszyscy. My nie wiedziałyśmy, o co chodzi. Czy jadą dalej? Czy mamy wysiadać? Czy coś się stało? Nic nam nie powiedzieli, nie pożegnali się, po prostu wysiedli bez słowa. My po krótkiej na razie stwierdziłyśmy, że sytuacja jest dziwna, lepiej będzie jak wysiądziemy tutaj i będziemy próbować trafić na kolejną okazję na tej stacji benzynowej. Było już ciemno, dlatego wydawało nam się, że łatwiej będzie złapać coś na oświetlonej stacji niż na zupełnie ciemnym poboczu. Wysiadłyśmy, wzięłyśmy bagaże, podziękowałyśmy i pożegnałyśmy się. Do tej pory nie wiem, o co chodziło tym chłopakom. Czy po prostu byli tacy nieogarnięci i niezdecydowani, czy mieli jakieś złe zamiary. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.

Na stacji podchodziłyśmy do kierowców i pytałyśmy, czy jadą do Zakopanego i czy nie mogliby nas zabrać ze sobą. Zgodziło się pewne starsze małżeństwo, nie pamiętam już skąd. Okazało się, że ich córka jest sławną aktorką, ale nie powiedzieli jak się nazywa, a nam głupio było pytać. Zawieźli nas do samego Zakopanego, skąd miałyśmy tylko kilka kroków na miejsce noclegu.

Ta dziwna sytuacja z tymi chłopakami była najdziwniejszym autostopem, jaki przydarzył mi się do tej pory. Nigdy wcześniej ani później nie miałam do czynienia z jakimiś niebezpiecznymi sytuacjami. Dobrze, że zdążyłyśmy dojechać w ciągu jednego dnia, gorzej gdybyśmy musiały nocować gdzieś na trasie albo łapać w nocy. To mogłoby być jeszcze bardziej niebezpieczne.

czwartek, 2 maja 2013

Sztuka uliczna Tallina

W Tallinie warto zwrócić uwagę nie tylko na postacie z kreskówek wykonane ze słodkiej masy, ale też na malunki w różnych zakamarkach miasta.
Część z nich jest po angielsku. Zastanawiam się, czy dlatego, że autorzy woleli wysławiać się w tym języku, czy dlatego, że te rysunki powstały od razu z myślą o zagranicznych turystach.
Znalazło się miejsce także dla Dartha Vadera z "Gwiezdnych wojen", zbierającego pieniądze na Gwiazdę Śmierci.
W przejściu podziemnym obok dworca powieszona została cała seria plakatów, prawdopodobnie reklamujących muzeum.
Najbardziej ciekawi mnie, czy rzeczywiście zostały one namalowane przez dzieci, czy są tylko tak wystylizowane.
Przed budynkiem dworca, po drugiej stronie ulicy, znajdowała się też niewielka rzeźba ze śniegu w postaci jakiegoś napisu, prawdopodobnie "lume". Nie mam pojęcia, co to może być. Jeden ze słowników podaje, że po estońsku może to znaczyć np. ludzie, świat albo ludzkość.
Podczas jednej z ostatnich wycieczek zauważyłam rysunek, z którym się w pełni identyfikuję. Nie ma to jak dobry sen:)
Wieczorem dostrzegłam też tuż obok siebie dwa niewielki malunki. Jeden przedstawiał martwą naturę (wydaje mi się, że twarz domalował dzbankowi później ktoś inny).
Z martwą naturą sąsiadował bohater bajki o SpongeBobie, której nigdy nie oglądałam. Ale z internetu wiem, że ta rozgwiazda nazywa się Patrick i jest przyjacielem głównego bohatera.
Pewnie nie wszystkie przejawy kreatywności mieszkańców Tallina udało mi się wychwycić. Może nie jest tego dużo, ale zdecydowanie wolałabym, żeby w polskich miastach powstawały podobne rzeczy albo jakieś prawdziwe graffiti zamiast durnych malunków po murach, które nic nie wnoszą.