środa, 27 czerwca 2012

Metro w Wałbrzychu

Dzisiaj o podróży nie mojej, lecz czyjejś i to w dodatku w czasie albo między światami równoległymi:)

Parę lat temu, może 7 albo 8, wybrałam się z koleżanką na zakupy do francuskiego marketu na A. Był już wieczór. Podeszło do nas dwóch mężczyzn. Na pierwszy rzut oka nie sprawiali wrażenia pijanych. Ich pytanie było co najmniej dziwne:

- Przepraszam, gdzie tu jest metro?

Zarówno wtedy jak i teraz najbliższe metro można znaleźć w Warszawie albo w Pradze. Nie wiem skąd panom wpadł do głowy pomysł, że znajdą metro w Wałbrzychu. Może wymyślili sobie taki sposób na rozrywkę, zadawanie dziwnych pytań przechodniom. Ciekawa jestem, czy w końcu trafili do tego metra czy nie. Może ktoś w podobnym stanie świadomości wskazał im właściwą drogę:)

Historię zobrazuję widokiem na osiedle, na którym działa się powyższa akcja, który pojawił się dziś na demotywatorach:)

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Sejny i Krasnogruda

Podczas obozu w Puńsku mieliśmy niebywałą okazję odwiedzić Międzynarodowe Centrum Dialogu w Krasnogrudzie prowadzone przez Ośrodek "Pogranicze - sztuk, kultur, narodów" z Sejn. Jest to pięknie wyremontowany dwór położony w parku nad malowniczym jeziorem Hołny. Często przebywał tam Czesław Miłosz.

W Krasnogrudzie mają miejsce różne wydarzenia związane z Miłoszem, a także z życiem na pograniczu polsko-litewskim. W krasnogrudzkim dworze odbywają się warsztaty, wystawy, spotkania oraz koncerty np. Orkiestry Klezmerskiej Teatru Sejneńskiego.

Na ścieżce prowadzącej do dworku znajdują się tablice z poezją polską, litewską i rosyjską lub białoruską. Na poniższym zdjęciu wiersz Tomasa Venclovy:
W Sejnach działa także Centrum Dokumentacji Kultur Pogranicza, gromadzące unikalne zbiory biblioteczne dotyczące Europy Środkowowschodniej, a także Kaukazu i Azji Środkowej.

Polecam wszystkim odwiedzenie Krasnogrudy, nie tylko osobom zafascynowanym poezją Miłosza lub zainteresowanym stosunkami polsko-litewskimi. Jest to miejsce tworzone przez ludzi z pasją, którzy naprawdę wkładają serce w to, co robią. Szczególnie miło wspominam rzucający się w oczy czerwony front dworku, salę z wielkimi pluszowymi robakami oraz koncert orkiestry klezmerskiej, w której jak się później okazało, grał nasz pan przewodnik. Zapraszam do odwiedzenia strony internetowej Fundacji Pogranicze.

Na koniec dodam, że oba zdjęcia są autorstwa moich koleżanek, bo ja nie miałam ze sobą aparatu na tym wyjeździe.

niedziela, 24 czerwca 2012

Sylwester w pociągu

W mojej drużynie istniała tradycja, że Sylwestra spędzamy w pociągu, wykorzystując bilety turystyczne (kupowało się jeden bilet, na którym można było jeździć przez cały weekend). Sylwestra 2007/2008 spędziłam właśnie w ten sposób.

Najpierw pojechaliśmy nad morze, do Szczecina i Świnoujścia. Tam nocowałyśmy u rodziny dziewczyn z naszej drużyny. Później pojechaliśmy do Zakopanego, zobaczyć Tatry zimą. Następnym przystankiem były Kielce. Mieliśmy iść na Święty Krzyż. Ja byłam już jednak bardzo zmęczona, nie spałam chyba 2 albo 3 dobę i stwierdziłam, że poczekam na nich na dworcu w Kielcach. Oni poszli na autobus, ja zostałam i pilnowałam rzeczy. Przykryłam się śpiworem, ale wiedziałam, że nie mogę zasnąć, chociaż byłam już ledwo przytomna. To była noc sylwestrowa, średnio podobało mi się, że spędzę ją sama na dworcu, ale naprawdę nie miałam już sił na wyjście w góry. Myślałam, czy nie iść do centrum, na pewno zorganizowane były jakieś obchody miejskie, byłaby mniejsza szansa, że zasnę na stojąco.

Okazało się jednak, że po mojej rezygnacji z dalszego marszu w autobusie dziewczyny też zaczęły się wykruszać i namawiać naszego drużynowego na powrót. Wrócili wszyscy, choć drużynowy oczywiście był z tego faktu mocno niezadowolony. Wsiedliśmy w pociąg do domu i wreszcie odespałam zarwane noce.

piątek, 22 czerwca 2012

Pan młody w Ustrzykach Dolnych

Bieszczady, obóz wędrowny w 2006 roku.

Był to mój pierwszy obóz harcerski, było świetnie. Wracaliśmy już do domu ze stacji Ustrzyki Dolne. Czekaliśmy na nasze nocne połączenie. Przy okazji spotkaliśmy też grupę innych harcerzy, którzy towarzyli nam później w pociągu. Ale oprócz harcerzy spotkaliśmy też pewnego pana, najwyraźniej będącego pod wpływem.

Pan był bardzo rozmowny i zdradził nam powód swojego stanu. Otóż właśnie ożenił się z Ukrainką, wracał z wesela chyba ze Lwowa, jeśli dobrze pamiętam. Na dowód pokazywał nam obrączkę i jakiś papier, który miał być świadectwem ślubu. Pogratulowaliśmy panu młodemu. W pewnym momencie rozmowa zeszła na jakiś inny temat, może wojsko albo coś podobnego. Nowożeniec stwierdził, że zademonstruje nam jak wyglądają pompki marynarskie. Myśleliśmy, że tylko tak mówi, ale po chwili rzeczywiście zaczął te pompki robić i całkiem nieźle mu szło.

Dla niezorientowanych dodam, że pompki marynarskie to takie z klaskaniem (trzeba odbić się na rękach tak mocno, żeby zdążyć klasnąć). Wszystkie wiedziałyśmy już wcześniej jak takie pompki wyglądają, bo nasz drużynowy czasem robił sobie zawody z jedną z dziewczyn, kto zrobi więcej marynarskich.

Rozmowa z panem młodym była całkiem miła, mimo że był lekko wstawiony. Opowiadał nam o swojej żonie, ale był przy tym bardzo miły i nienachalny. Najwidoczniej potrzebował podzielić się z kimś swoim szczęściem:)

środa, 20 czerwca 2012

Śnieżyca w Osówce

W gimnazjum mieliśmy wycieczkę do Osówki koło Głuszycy, gdzie znajduje się część kompleksu "Riese" udostępniona do zwiedzania. Są to sztolnie wybudowane przez hitlerowców rękami więźniów obozowych z Gross-Rosen. W okolicy znajduje się kilka podobnych obiektów m.in. Walim i Włodarz. Niektórzy uważają, że tunele pod zamkiem Książ również miały łączyć się z tymi w Górach Sowich. Niestety pomieszczenia pod Książem nie są dostępne dla turystów, ponieważ znajduje się tam sejsmograf.

Wracając do Osówki. Normalnie zwiedzanie wygląda tak, że zakłada się kaski, a przewodnik prowadzi grupę oświetlonymi tunelami, opowiadając o historii powstania kompleksu i o możliwym przeznaczeniu poszczególnych hal. U nas wszystko wyglądało jednak trochę inaczej, bo ze względu na ogromną śnieżycę nie było w Osówce prądu. Moja pierwsza myśl była taka, że po prostu wrócimy do domu i ewentualnie przyjedziemy innego dnia, gdy sytuacja wróci do normy. Byłam wielce zaskoczona, gdy okazało się, że mimo braku prądu wycieczka dojdzie do skutku. Otóż otrzymaliśmy kaski, tak jak zwykle to wygląda, ale oprócz tego każdy z nas dostał świeczkę, wkład do znicza lub latarkę. Tak wyposażeni wkroczyliśmy pod ziemię.

Hitlerowskie podziemia, przy budowie których zginęło tylu ludzi, same w sobie są miejscem dość strasznym. Warunki, w jakich przyszło nam je oglądać, jeszcze bardziej ten nastrój grozy podkreśliły. Byłam już kiedyś w sztolniach walimskich z rodzicami. Było to upalnym latem, wtedy każdy chętnie wchodził do podziemi, bo panował tam przyjemny chłód. Podobnie jak w jaskiniach jest tam stała temperatura, w tym akurat miejscu wydaje mi się, że było to chyba 7 stopni. Klasowy wyjazd do Osówki dostarczył mi zupełnie innych wrażeń. Tajemnicze ciemności, nikłe światło świec i świadomość ogromnej śnieżycy na powierzchni uczyniły tę wycieczkę wyjątkową, pozostającą na długo w pamięci.

wtorek, 19 czerwca 2012

Autostopem do Pragi:)

Długi weekend majowy w roku 2010.

Razem z dwiema koleżankami wymyśliłyśmy sobie, że pojedziemy autostopem do Pragi, bo żadna z nas jeszcze tam nie była. Pogoda nam dopisała, myślałyśmy, że dotrzemy tam bez problemów. Niestety, nie wzięłyśmy pod uwagę kilku niesprzyjających czynników, tzn.:
- długi weekend, czyli mniej samochodów na drogach, a jeśli już, to wypakowane rodzinami z dziećmi,
- 2 rajdy autostopowe, które zahaczały o Pragę (jeden z Wrocławia do Rimini we Włoszech, a drugi z Sopotu, ale nie pamiętam już gdzie).

Wystartowałyśmy rano z Wałbrzycha, dojechałyśmy do Golińska, do Meziměstí i Kudowy-Zdroju, bo akurat takie samochody nam się trafiły. Tu straciłyśmy sporo czasu, bo para, która nas wzięła, nie znała drogi i jechała z GPSem, który bardziej przeszkadzał niż pomagał. Z Kudowy dojechaliśmy do miejscowości Česká Skalice. W międzyczasie spotykałyśmy lub mijałyśmy wiele grup ścigających się w jednym z tych rajdów autostopowych. Wszyscy myśleli, że my też bierzemy udział.

Próbowałyśmy łapać stopa z przystanku, ale mijało dużo czasu i nikt się nie zatrzymywał. Zaczęłyśmy już nawet szukać autobusu albo pociągu do Pragi, bo robiło się późno. Jednak po dłuższej chwili zastanowienia stwierdziłyśmy, że straciłyśmy już tyle czasu przez tę objazdową trasę do Kudowy, że zanim dojedziemy do Pragi i wrócimy, możemy nie zdążyć przed końcem długiego weekendu i opuścić zajęcia na uczelni. W związku z tym nasze żeńskie grono podjęło męską decyzję, że nocujemy tu, gdzie jesteśmy i następnego dnia wracamy do domu.

Znalazłyśmy kemping, na którym udało nam dogadać bez problemu. Czesi mówili po czesku, my po polsku, ale wszystko było jasne:) Trochę tylko wystraszył mnie dziadek z wiatrówką, bo nie do końca rozumiałam, o czym mówi i czy to tylko prezentacja broni, czy może jakieś groźby pod naszym adresem. Na szczęście miał pokojowe zamiary.

Zajęłyśmy sobie miejsce i rozstawiłyśmy namiot. Okazało się, że w pobliżu nocuje sporo Polaków, bo było ich dość wyraźnie słychać. Nasz namiot, ochrzony przez nas dawno temu Glutem, wyglądał tak:
Zrobiłyśmy sobie wieczorny spacer po mieście, które okazało się całkiem ładne. Na naszym kempingu było nawet jakieś jeziorko. Następnego dnia obejrzałyśmy miasto za dnia, kupiłyśmy wielkie lody w Penny, odpowiedniku naszej Biedronki, nawet w tych samych kolorach:)
Wróciłyśmy czeskimi pociągami, jeśli dobrze pamiętam, jakoś cudem ogarnęłyśmy, że musimy się przesiąść. Konduktor coś do nas krzyczał, ale my jakoś nie doszłyśmy, o co mu chodzi. Później łapałyśmy stopa od granicy na Kłodzko. Zdążyłyśmy do domu na czas, poznałyśmy ciekawe czeskie miasto. Tylko niestety do tej pory nie byłam jeszcze w Pradze. W dalszym ciągu jedyną Pragą, jaką widziałam, jest dla mnie:
Zaszalałam ze zdjęciami, bo to jeden z niewielu wyjazdów, z którego w ogóle posiadam jakiekolwiek zdjęcia:)

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Poezja na pomoście w Puńsku

Puńsk, lipiec 2011, obóz naukowy na pograniczu-polsko litewskim.

Wieczorem siedziliśmy sobie niewielką grupką na pomoście nad jeziorem. Rozmawialismy, wygłupialiśmy się, jak zwykle. W pewnym momencie na pomost zeszła też grupka chłopaków, początkowo stanęli w oddaleniu. Po jakimś czasie podeszli do nas. Okazało się, że to Litwini. Najbardziej rozmowny był Jonas, pytał się, co tu robimy, mówił skąd jest. Rozmowa zeszła na literaturę. Ku zdziwieniu wszystkich, Jonas zaczął nam na tym pomoście deklamować poezję po litewsku i po polsku. Byliśmy w wielkim szoku, zasłuchani w jego słowa. Do tej pory jest to jedno z najlepszych wspomnień z tego wyjazdu. Jezioro, późny wieczór, prawie noc i nieznajomy Litwin, który z pamięci mówi nam wiersze różnych współczesnych litewskich autorów i opowiada o swoich fascynacjach literackich.

Więcej takich niecodziennych spotkań!

piątek, 15 czerwca 2012

Strajk konduktora

Parę lat temu drużyną wybraliśmy się pociągiem na jakiś biwak. 2 osoby od nas jechały w inne miejsce, ale część trasy mieliśmy wspólną. Było ciemno i zimno, nie działało ogrzewanie. Chcieliśmy kupić bilety w pociągu u konduktora. Znaleźliśmy go, powiedzieliśmy czego chcemy. Ku naszemu zdziwieniu kondukor powiedział, że on dzisiaj strajkuje i nie ma zamiaru pracować w takich warunkach. Wrócił do czytania książki i dłubania słonecznika. My, zaskoczeni i zdezorientowani, zajęliśmy miejsca.

W ogóle nie było kontroli biletów. Po jakimś czasie nawiązaliśmy rozmowę z konduktorem, dopytywaliśmy się, gdzie ta para z naszej drużyny ma wysiąść. Konduktor powiedział, że odpowiednio wcześniej nas uprzedzi. Uspokojeni zaczęliśmy z nim żartować, dopytywać o ten strajk, on opowiadał kawały. Podróż upływała nam miło i przyjemnie. Nagle stanęliśmy na stacji i konduktor powiedział, że to już jest ta stacja przesiadkowa, na której ta dwójka miała wysiąść. Zaskoczeni zaczęliśmy wyglądać przez okna, ale w ciemnościach nie mogliśmy dojrzeć nazwy stacji. Nie rozumieliśmy, czemu wcześniej ich nie uprzedził, skoro obiecał. Para w pośpiechu zabrała plecaki i wysiadła w ostatniej chwili. Pociąg ruszył i ani oni, ani my nie byliśmy pewni, czy dobrze zrobili. Po chwili zobaczyliśmy tabliczkę, na szczęście okazało się, że właśnie w tym miejscu mieli przesiadkę.

W ten sposób konduktor chyba po prostu sobie z nich zażartował albo może był to kolejny element strajku:)

czwartek, 14 czerwca 2012

Powitanie kamieniami w Kotowicach

Dla odmiany sytuacja mniej przyjemna, wręcz niebezpieczna. Razem z dwoma koleżankami w 2009 roku brałyśmy udział w Przygodowym Rajdzie na Orientację Tropiciel 3. W skrócie polega on na tym, że kilkadziesiąt drużyn musi nocą w jak najszybszym czasie dotrzeć na metę rajdu, odnajdując po drodze zaznaczone na mapie punkty i wykonując kilka zadań (np. strzelanie z wiatrówki itp.). Każdy Tropiciel odbywa się w innym miejscu, ten startował na dworcu PKP w Czernicy, a kończył się w Jelczu-Laskowicach. Sam rajd był super, ale niestety w pewnym momencie baliśmy się o swoje zdrowie, a może i nawet życie.

W trasę mogły wyruszyć tylko zespoły składające się z co najmniej 5 osób, więc na starcie przygarnęłyśmy 2 nieznajomych chłopaków. Tak, to my przygarnęłyśmy ich, choć mogłoby się wydawać, że to właśnie faceci powinni zaopiekować się dziewczynami, które nocą błąkają się po lesie. Okazało się, że stereotypy bywają mylące, bo bez nas prawdopodobnie to ci chłopacy błąkaliby się po ciemku od drzewa do drzewa:) Żaden z nich nie miał ze sobą latarki, co było dziwne, biorąc pod uwagę, że był to rajd nocny. Nie wiem, jak oni wyobrażali sobie dotarcie na metę bez żadnego źródła światła. Na szczęście my byłyśmy przygotowane na wszystko, miałyśmy zapasową latarkę i pożyczyłyśmy ją naszym nowym kolegom. Początkowo wszystko było ok, niestety w pewnym momencie musieliśmy wyjść z lasu i trafiliśmy od wioski Kotowice.

Wioska była prawie pusta, był piątkowy wieczór ok. godz. 22. Tylko psy od czasu do czasu reagowały ujadaniem na nasze przejście. Doszliśmy do skrzyżowania, na którym stało kilku młodzieńców, prawdopodobnie pod wpływem. Szybko ich minęliśmy, poszliśmy w swoją stronę. Usłyszeliśmy, że młodzieńcy coś za nami krzyczą. Nikt z nas się nie odwrócił, przyśpieszyliśmy kroku. Zobaczyłam, że obok mnie poturlało się coś małego. Było ciemno, myślałam, że mi się coś przywidziało. Po chwili znowu coś spadło obok, teraz nie miałam już wątpliwości, że młodzieńcy rzucają w nas kamieniami. Biegli w naszą stronę. Nie mieliśmy innego wyjścia, zaczęliśmy uciekać. Problemem było to, że pierwszy raz byliśmy w tym miejscu, było ciemno i mieliśmy plecaki (w tym ja jak zwykle największy i najcięższy). Pobiegliśmy drogą przed siebie. Mieliśmy nadzieję, że dobiegniemy do zakrętu i nasi prześladowcy dadzą sobie spokój, kiedy stracą nas z oczu. Niestety okazało się, że nie. Okrążyli domy i zaszli nas z drugiej strony. Nie wiedzieliśmy, co robić. W ostateczności chcieliśmy zapukać do jakiegoś domu, ale baliśmy się, że nikt nas o tej porze nie wpuści. Stwierdziliśmy, że lepiej uciekać dalej, w pobliżu znowu czernił się przed nami las, w ciemności trudniej kogoś znaleźć. Biegliśmy ile sił w nogach, naprawdę przerażeni. Gdy przez dłuższy czas nie pojawiał się za nami pościg, zdecydowaliśmy schować się w przydrożnych krzakach i przeczekać, być może podchmieleni młodzieńcy miną nas i pobiegną dalej.

Do tej pory pamiętam strach, jaki mnie ogarnął, gdy poczułam wibracje telefonu w kieszeni. Przycupnięta za krzakami, bałam się poruszyć, a co dopiero odebrać telefon. W każdej chwili na ścieżce mogli się pojawić tamci. Przez jakiś czas nikt nie nadchodził, ale w końcu zobaczyliśmy światło. Serca w nas zamarły, poczekaliśmy aż się przybliżą. Wszyscy bali się głośno oddychać. Na szczęście okazało się, że to po prostu kolejna z drużyn rajdowych. Wyszliśmy z krzaków i opowiedzieliśmy im, co nas spotkało. Byli wielce zdziwieni, bo oni nikogo nie spotkali. Ale kolejną część trasy na wszelki wypadek pokonaliśmy wspólnie. Zadzwoniliśmy też do organizatorów rajdu, aby ostrzec ich, że w tym miejscu może być dość niebezpiecznie i by kolejne drużyny uważały.

Koniec końców rajd ukończyliśmy, jeśli dobrze pamiętam, na ostatniej lub jednej z ostatnich pozycji. Głównie z mojego powodu, bo bieg z wielkim plecakiem nie przysłużył się mojej nodze, która nagle w środku lasu odmówiła współpracy. Nasza patrolowa postanowiła iść po pomoc do najbliższego punktu kontrolnego. Ostatni fragment trasy pokonałam samochodem organizatorów, razem z jednym z naszych chłopaków, który po tym jak ja się poddałam, stwierdził, że też nie może dalej iść. Pozostała trójka dzielnie maszerowała do końca i dołączyli do nas na mecie nad ranem.

Rajd wspominam miło, był ciekawą przygodą. Ale do tej pory nie wiem, co strzeliło do głowy tym, którzy rzucali w nas kamieniami. Myślę też, że mieliśmy sporo szczęścia, bo nikt z nas nie oberwał. Dobrze też, że mieliśmy lepszą kondycję od nich i nie doszło do konfrontacji. Kto wie, czy któryś z nich nie miał noża lub innego równie groźnego w nieodpowiednich rękach przedmiotu.

Ciekawa jestem tylko, co pomyśłała koleżanka, która dzwoniła do mnie wtedy w lesie, gdy po przeminięciu niebezpieczeństwa oddzwoniłam i na pytanie: "Hej, co robisz?", odpowiedziałam "Hej, właśnie jestem w jakiejś wiosce i uciekam, bo rzucają w nas kamieniami!"

środa, 13 czerwca 2012

Jajecznica z pomidorami w Olkuszu

Ta historia zainspirowała mnie do stworzenia tego bloga. Pomyślałam, że warto w jakiś sposób podziękować tym wszystkim ludziom, którzy w czasie podróży okazali się bardzo życzliwi i pomocni.

Jeśli dobrze pamiętam, był to w maju 2008 roku, tuż przed moją maturą. Z moją drużyną wędrowniczą postanowiliśmy spędzić majówkę w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Byliśmy w 4 osoby, więc do łapania stopa podzieliśmy się na pary, jak zwykle. Ja z koleżanką złapałyśmy pierwsze. Zatrzymała się bardzo miła pani, chyba wracała z pracy malutkim samochodem. Okazało się, że mieszka właśnie tam pod zamkiem, gdzie zaplanowaliśmy nocleg. Zaskoczyła nas, bo powiedziała, że możemy przyjść do niej, gdybyśmy czegoś potrzebowali. W tym celu dokładnie wytłumaczyła nam, gdzie mieszka. Po jakimś czasie dołączyli do nas pozostali i rozpoczęliśmy rozbijanie namiotu. Zaczynało już zmierzchać, w okolicy był tylko zamek i domki mieszkalne. Przypomniałyśmy sobie wtedy o propozycji miłej pani, która nas przywiozła. Wahałyśmy się, czy wypada iść tak do cudzego domu. Ostatecznie poszłyśmy zapytać, czy moglibyśmy prosić o wodę.

Domek znalazłyśmy dość szybko, tylko ten jeden zgadzał się z przedstawionym nam wcześniej opisem. Ale jego wygląd dość mocno nas zaskoczył, bo nie spodziewaliśmy się, że będzie to właściwie willa za wielkim ogrodzeniem. Spłoszyło nas to trochę, ale stwierdziłyśmy, że skoro już tu jesteśmy, nie zaszkodzi zapytać. Otworzyła nam ta pani i zaprosiła do domu. Nie tylko dała nam ciepłą i zimną wodę w ogromnych termosach, ale też zrobiła dla nas jajecznicę z pomidorami. Wzięłyśmy ją na wynos i podzieliłyśmy się z resztą ekipy, która w tym czasie rozstawiała namiot. Nigdy wcześniej nie jadłam takiej jajecznicy i już zawsze będzie mi się ona kojarzyć z tą życzliwą panią. Nie przeszkadzało nam już wtedy zimno i brzydka pogoda. Rano odniosłyśmy termosy i zapytałyśmy o drogę, bo chcieliśmy dotrzeć na Pustynię Błędowską.

Wcześniej czasie rozmowy dowiedziałyśmy się, że ta pani ma córkę, która studiuje za granicą i chciałaby, aby ona też spotykała na swojej drodze samych dobrych i serdecznych ludzi. Mam nadzieję, że właśnie tak było. Jeszcze raz bardzo dziękuję w imieniu całej drużyny za gościnę.

Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

"Kraniec świata" - ten banalny tytuł, jak wyraził się Jaskier, zaczerpnęłam z opowiadania Andrzeja Sapkowskiego, w którym wiedźmin i bard docierają tam, gdzie diabeł mówi dobranoc. W trakcie tej podróży spotykają różnych ludzi i nieludzi, przeżywają chwile śmieszne i groźne. Podobne przygody zamierzam opisywać na blogu, oczywiście ze świadomością, że daleko mi do języka powieści o Geralcie. Pod uwagę brałam też nazwę "Tam i z powrotem", podobnie banalną, nawiązującą do Tolkiena oraz biletu kolejowego, z którego czasem korzystałam.

Tymczasowo wygląd bloga może się dość często zmieniać, bo nie zdecydowałam jeszcze jak będzie ostatecznie wyglądał.

Trudne początki

Najtrudniejsze są zawsze początki, później będzie z górki:) Tak czy inaczej, jakoś trzeba zacząć. Wybrałam to miejsce, żeby opisywać różne przygody z podróży, tych małych i tych dużych. Moja pamięć jest zawodna, a chciałabym jakoś uporządkować te wszystkie wyjazdy i wypady. Właśnie ze względu na moją pamięć zdecydowałam, że nie będę zaczynać chronologicznie, bo na pewno coś by mi się ciągle przypominało i próbowałabym to później gdzieś wciskać na siłę. Dlatego postanowiłam iść bezdrożami moich wspomnień i jednocześnie opisywać bieżące podróże. W miarę możliwości postaram się dodawać też zdjęcia, niestety z wielu wyjazdów nie zachowała się ani jedna fotografia.