W mojej drużynie istniała tradycja, że Sylwestra spędzamy w pociągu, wykorzystując bilety turystyczne (kupowało się jeden bilet, na którym można było jeździć przez cały weekend). Sylwestra 2007/2008 spędziłam właśnie w ten sposób.
Najpierw pojechaliśmy nad morze, do Szczecina i Świnoujścia. Tam nocowałyśmy u rodziny dziewczyn z naszej drużyny. Później pojechaliśmy do Zakopanego, zobaczyć Tatry zimą. Następnym przystankiem były Kielce. Mieliśmy iść na Święty Krzyż. Ja byłam już jednak bardzo zmęczona, nie spałam chyba 2 albo 3 dobę i stwierdziłam, że poczekam na nich na dworcu w Kielcach. Oni poszli na autobus, ja zostałam i pilnowałam rzeczy. Przykryłam się śpiworem, ale wiedziałam, że nie mogę zasnąć, chociaż byłam już ledwo przytomna. To była noc sylwestrowa, średnio podobało mi się, że spędzę ją sama na dworcu, ale naprawdę nie miałam już sił na wyjście w góry. Myślałam, czy nie iść do centrum, na pewno zorganizowane były jakieś obchody miejskie, byłaby mniejsza szansa, że zasnę na stojąco.
Okazało się jednak, że po mojej rezygnacji z dalszego marszu w autobusie dziewczyny też zaczęły się wykruszać i namawiać naszego drużynowego na powrót. Wrócili wszyscy, choć drużynowy oczywiście był z tego faktu mocno niezadowolony. Wsiedliśmy w pociąg do domu i wreszcie odespałam zarwane noce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz