środa, 30 lipca 2014

Panoramy słowackiej Nitry z Kalwarii

Jak już wspominałam, z Kalwarii rozciąga się widok na całą Nitrę i okolicę.
Sprawne oko dostrzeże zarówno starą część miasta, jak i nowe bloki.
No i oczywiście wszechobecne na Słowacji góry i pagórki.
Gdyby nie palące słońce, można siedzieć tam na szczycie i podziwiać godzinami rozpościerające się poniżej miasto.
To, co się rzuca w oczy, to różnorodność krajobrazu. Bo z Kalwarii widać i naturę - góry i lasy, widać też historię - wieże kościołów i stare kamienice, widać nowoczesność - nowe bloki i zakłady przemysłowe, widać też rolnictwo - pola zbóź.
Miałam szczęście do pogody, bo widoczność była świetna, małe domki ciągnęły się aż po horyzont.
Zobor, który góruje nad Nitrą, kojarzy mi się trochę z wulkanem. Albo z filmami, w których występuje samotna góra, a pod nią rozpościera się miasteczko rzemieślników. Ale ani Nitra nie jest Dale, ani na Zoborze nie spotkałam smoka czy krasnoludów:)
Trochę za mało mroczna okolica jak na Śródziemie, bo w tym słońcu wygląda raczej jak Włochy albo Kalifornia.
To widok na Stare Miasto w Nitrze, widoczne są wieże kościołów i zamek.
Do tej pory byłam w kilku słowackich miastach i wszystkie są do siebie podobne moim zdaniem. Położone są górach, zabudowane są głównie komunistycznymi blokami, jedynie w centrum niektóre z nich mają kilka starych kamienic. Nie mają typowych dla moich okolic kwadratowych rynków, ale zazwyczaj podłużne. I centrum miasta jest zwykle szeroka ulica z licznymi kawiarniami i sklepami.
Wydaje mi się, że Słowacja jest mniej ponura niż Polska. Może to kwestia pogody, bo zawsze bywam tam latem. Ale tak czy siak, mam wrażenie, że Słowacy są bardziej pragmatyczni i bardziej potrafią cieszyć się życiem.
Jadąc przez Słowację, co chwilę mija się jakieś fabryki i zakłady przemysłowe. 
Zrobiłam jedno zdjęcie panoramiczne widoku z Kalwarii.
Podobne zdjęcie można też zobaczyć na szczycie, razem z opisem poszczególnych interesujących punktów.
Bardzo spodobało mi się, że na szczycie umieszczono też wielki kamień wskazujący strony świata.
Ogólnie zawsze bardzo dobrze czuję się na Słowacji, uwielbiam góry, a w tym kraju ich pod dostatkiem, więc nie mam na co narzekać. Każde słowackie miasto, w którym byłam, było otoczone górami i pagórkami.
A wcale nie byłam w jakichś typowo górskich miastach tatrzańskich, tylko w Martinie, Partizanskim i Nitrze.
Jeśli ktoś lubi góry a nie ma pomysłu na wyjazd, polecam Słowację. Można praktycznie na chybił-trafił wybrać jakieś miejsce i prawie na pewno będą gdzieś tam w okolicy jakieś góry.
I bardzo często na tych górach są jakieś zamki. Jedzie się drogą, a za oknem widać zamek na skale. Czasem też jakiś kościół na skale. Niesamowite krajobrazy.
Nigdy jeszcze nie byłam na Słowacji tak czysto turystycznie, ale kiedyś mam zamiar wreszcie się wybrać, bo bardzo mi się ten kraj podoba. Chciałabym zobaczyć wszelkie atrakcje, które oferuje.
A Słowacy dbają o turystów. Nitra, choć jest mniejszym miastem od mojego, ma mnóstwo kafejek w centrum, w których można coś zjeść lub wypić. A w moim mieście trzeba takich miejsc ze świecą szukać. Podobnie jest z noclegiem.
Jedyny minus to ceny. Na Słowacji jest już euro. Może nie jest jakoś strasznie drożej, ale mimo wszystko trochę czuć w kieszeni różnicę. Zwłaszcza jeśli nie ma się w tej kieszeni zbyt wiele i chce się oszczędzać.
Obiad można zjeść zwykle za 3-5 euro. Jogurt kosztuje 0,40-1 euro. Wstęp na dziedziniec zamkowy w Nitrze - 0,30 euro. Kofola albo Vinea - 0,99-1,29 euro (zależy czy w promocji czy nie). Niby ceny dużo się od polskich nie różnią, ale wydaje mi się, że wydałam więcej niż przez tydzień w Polsce. Fakt, że nie oszczędzałam jakoś szczególnie, ale też np. wzięłam ze sobą część jedzenia z Polski.
Straciłam też chyba sporo na płaceniu kartą, kiedy skończyło mi się już euro wymienione w Polsce, a nie mogłam znaleźć czynnego kantoru, bo w weekend nic nie działało.
Polecam Słowację, bo jest pięknie.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Kalwaria w Nitrze

Idąc na cmentarz żydowski, odwróciłam się na chwilę, żeby zobaczyć, co jest za mną i czy przypadkiem nie widać gdzieś cmentarza. Niespodziewanie zobaczyłam mały budyneczek wznoszący się na górze nad miastem.
Bardzo mnie ten widok zaciekawił i postanowiłam jakoś się tam dostać, chociaż nie miałam pojęcia, co to jest ani gdzie to jest. Nie miałam ze sobą mapy ani nie mogłam nikogo zapytać, jak tam dojść. No, mogłam próbować na migi np. pokazać na tę górę i próbować pytać polsko-słowackim miksem, ale jak się zeszło niżej do miasta, to góry już nie widać.
Wyglądało, że nie jest to jakoś bardzo daleko i postanowiłam sama dojść tam "na czuja", tzn. kierowałam się wprost na górę i miałam nadzieję, że nie zabrnę w jakąś ślepą uliczkę. Gdybym musiała się wracać, to chyba bym sobie odpuściła szukanie tej góry. Na szczęście stopniowo zbliżałam się do podnóża.
Z tej odległości mogłam już dostrzec 3 krzyże na szczycie. Domyśliłam się więc, że to zapewne jakieś sławne miejsce pielgrzymek.
Trzeba przyznać, że jest wyjątkowo ładnie położone. Skalista góra niemal w centrum miasta.
Pod górę dotarłam, ale okazało się, że wejście na szczyt nie jest takie łatwe. Miałam sandały i nie mogłam od tej strony się wdrapać, bo po chwili zjeżdżałam na dół. Nie chciałam się pozabijać, więc postanowiłam obejść górę dookoła. Po drodze spotkałam wspinaczy, na wszelki wypadek zapytałam ich, którędy można wejść na górę i jeden z nich wskazał mi drogę.
Już po chwili mogłam podziwiać niezwykłe widoki na całą Nitrę i okolicę.
W oddali widać było też Zobor, górę, pod którą znajdował się nasz akademik, w którym spaliśmy.
Więcej widoków na Nitrę w jednym z kolejnych wpisów, a teraz powróćmy do Kalwarii.
Dopiero na samej górze dowiedziałam się, że to miejsce nazywa się właśnie Kalwaria. Na szczycie znajduje się mapa z opisaniem poszczególnych szczytów oraz najważniejszych budowli miasta.
Kapliczka była zamknięta. Oprócz mnie, nikogo nie było. Trzeba przyznać, że upał i prażące słońce nie zachęcały do takich wycieczek.
Teren jest na wszelki wypadek ogrodzony, tak aby nikt nie spadł i nie roztrzaskał się o skały.
Jest też tabliczka ostrzegawcza, w razie gdyby ktoś się zapędził na samą krawędź.
Na Kalwarię prowadzą stacje drogi krzyżowej. Jako że góra jest niewielka, stoją one bardzo blisko siebie.
Pejzaż jest niesamowity, bo w tle widać całe miasto piętrzące się na zboczach góry Zobor.
W moim mieście też jest taka góra pielgrzymkowa ze stacjami drogi krzyżowej i ogromnym metalowym krzyżem na szczycie widocznym z daleka. Różnica polega jednak na tym, że ta góra jest porośnięta lasem i niewiele z niej widać, bo wszystko zasłaniają drzewa. Z nitrzańskiej Kalwarii porośniętej jedynie łąką rozpościera się widok na 360 stopni, to doskonały punkt obserwacyjny na całą okolicę.
Kalwaria jest niska, nie wiem ile ma metrów, ale zejście lub wejście na sam szczyt zajmuje ok. 10-15 minut, zależy od wybranej drogi i zdolności do wspinaczki.
Jednym z najbardziej rzucających się w oczy elementów na szczycie jest złota figura Jezusa na krzyżu, która błyszczy się w słońcu i jest widoczna z daleka.
Betonowe krzyże i rzeźby muszą chyba być nowe, ewentualnie może zastąpiły jakieś wcześniejsze krzyże, które uległy zniszczeniu. Do mnie niekoniecznie taki beton przemawia.
Jak wspominałam, ja na szczyt trafiłam inną stroną, gdzie musiałam wspinać się po skałach. Normalnie pielgrzymi idą od strony kapliczek ze stacjami drogi krzyżowej, gdzie droga jest o wiele łatwiejsza.
Co nie znaczy, że jest zupełnie łatwa i bezwysiłkowa, bo jednak podejście jest dość ostre. Na szczęście krótkie, więc zanim człowiek się obejrzy, już jest na szczycie.
Zaciekawiło mnie położenie ostatnich dla mnie, a de facto pierwszych według numeracji stacji. Otóż są one zwrócone tyłem do drogi a przodem do budynku.
Wygląda to, jakby ktoś na złość dobudował ogromny gmach do starej drogi krzyżowej. Nie wiem, jak było, ale myślę, że można to było rozwiązać jakoś inaczej. Albo postawić budynek kawałek dalej, albo przesunąć kapliczkę, albo chociaż ją obrócić. Bo teraz pielgrzymi muszą się modlić do zamurowanego tyłu albo próbować się wepchać w niewielką przestrzeń między stacją drogi krzyżowej a murem budynku. Co ciekawe, specjalnie sprawdziłam, co to za budynek i okazało się, że ma on coś wspólnego z kościołem, na dachu znajduje się krzyż, to jakiś dom katechetyczny lub coś podobnego. Jak widać są różne priorytety, nawet w kościele.
Obok znajduje się ładny biały kościół.
Wszystkie budynki wyglądają na nowe albo świeżo wyremontowane.
Wydaje mi się, że kościół i sąsiadujące budynki powstały później niż droga krzyżowa na szczyt. Być może wybudowano je dopiero, gdy zwiększyła się liczba pielgrzymów.
Odniosłam takie wrażenie przez te ostatnie stacje, które są tak umiejscowione względem budynków, jakby im przeszkadzały i były zbędnym dodatkiem. Jedna ze stacji znajduje się tuż przed kościołem.
Znajduje się na niej tablica informująca, że Kalwaria jest zabytkiem pochodzącym z XIX wieku i powstała na miejscu starszej, powstałej w XVIII wieku. Niestety nie wiem, kiedy powstał kościół, więc trudno porównać, co było pierwsze.
Budowa kościoła pewnie nie należała do najłatwiejszych, bo teren zaczyna się już lekko wznosić.
Nie mogłam się nie uśmiechnąć na widok krzyża, informującego o misjach, które odbyły się w kościele. Po słowacku misje to misie i wyobraziłam sobie wizyty misiów, takich futrzastych na czterech łapach:)
Wycieczka, która miała ograniczyć się do cmentarza żydowskiego, przeciągnęła się i trafiłam na Kalwarię. Widoki ze szczytu były niesamowite, więc warto było nadłożyć trochę drogi.
Jak ktoś będzie w Nitrze, to polecam się wybrać na Kalwarię. Najlepiej zabrać mapę, ale "na czuja" też można dojść, jeśli ma się szczęście:) A w innym wpisie wrzucę więcej zdjęć widoków ze szczytu.