Nie pamiętam, czy wspominałam już, ale jadąc na Białoruś, teoretycznie kupiłam bilet bezpośredni, a w praktyce miałam przesiadkę w Wilnie. Tzn. podczas kupowania biletów wyświetlało się tylko Warszawa-Mińsk, a dopiero kiedy je kupiłam i przyszły do mnie na maila, okazało się, że w obie strony mam przesiadkę w litewskiej stolicy. Kocham Wilno i nawet ucieszyłam się z takiej niespodzianki, ale inni pasażerowie mogli nie być tym zachwyceni.
Wracając do sedna, pociągiem dotoczyłam się do Warszawy Zachodniej, gdzie umówiłam się z koleżanką, która miała jechać tym samym autobusem. Gdy zbliżała się godzina odjazdu, udałyśmy się na wyznaczony peron, aby przypadkiem nie przeoczyć naszego środka lokomocji. Ogólnie rozmawiałyśmy ze sobą po polsku, chociaż nie wiem, czy w tym konkretnym momencie coś mówiłyśmy do siebie. Oprócz nas na peronie czekało wielu innych pasażerów.
W pewnej chwili podszedł do nas jakiś facet z rodziną, chyba żoną i małym dzieckiem. Zagadał do nas po rosyjsku, czy jedziemy do Mińska. Odpowiedziałam moim okropnym rosyjskim, że tak, ale przez Wilno. Facet się tym nie przejął, stwierdził, że to nieważne. Zapytał, czy przekażemy dokumenty z pozwoleniem na pracę jego znajomemu w Mińsku, który da nam 10 euro.
Nie zdziwiło mnie to jakoś bardzo, bo kiedyś już coś podobnego robiłam w polskim pociągu, jakiś facet poprosił mnie na dworcu, żebym przekazała jego znajomemu jakieś dokumenty, bo konduktorka nie chciała od niego przyjąć przesyłki konduktorskiej. Teraz też odruchowo chciałam się zgodzić, chociaż zaczęłam się zastanawiać, jak to będzie na granicy, czy nie narobię sobie przez to problemów. Kto wie, jak białoruscy pogranicznicy mogą zareagować na coś takiego, może to zabronione? I kto wie, co to za ludzie, może dadzą mi tam później na miejscu w łeb? Albo może to nie są jakieś zwykłe dokumenty tylko jakiś przemyt? No i do tego to 10 euro, co ja niby miałam później z nim zrobić? Komu przekazać? Przecież nie planowałam od razu powrotu do Warszawy tylko miałam zostać na Białorusi jeszcze ponad tydzień.
Gdy tak kłębiły się w mojej głowie tego typu myśli, żona faceta uświadomiła go, że jesteśmy Polkami. A on jeszcze raz powtórzył nam to samo, bo myślał, że może nie zrozumiałyśmy po rosyjsku. Swoją drogą nie wiem, jak mógł nie zauważyć, że jesteśmy z Polski, przecież to u mnie od razu słychać. Zapytałam go, co mamy zrobić z tymi pieniędzmi, bo nie wracamy od razu do Polski i nie będziemy mogły mu ich oddać. Ani przekazać ich komuś innemu w Mińsku, bo będziemy tam tylko jeden dzień i nie będziemy miały czasu na takie rzeczy. Facet stwierdził, że to 10 euro od tamtego faceta z Mińska to będzie dla nas za przewiezienie dokumentów. Pokazał nam papiery, gdzie był zapisany numer telefonu do tego człowieka.
Widziałam, że naprawdę mu na tym zależy, nie wyglądał na jakiegoś oszusta ani przemytnika. Postanowiłam przekazać te papiery. Tym bardziej, że bardzo możliwe, że w podobny sposób przesyłkami konduktorskimi podróżował mój paszport do białoruskiego konsulatu, żeby zdobyć wizę. Facet wziął ode mnie numer telefonu i podał mi swój, jednocześnie bardzo dziękując, że się zgodziłyśmy. Później napisał jeszcze do mnie sms z podziękowaniem.
Nazajutrz o godzinie 10 miałyśmy być w Mińsku. Gdy byłyśmy jeszcze daleko przed, zadzwonił do mnie ten człowiek z Mińska. Wahałam się czy odebrać, bo przypuszczam, że za tę rozmowę mógł zapłacić fortunę. Ale stwierdziłam, że może się coś stało albo nastąpiły jakieś zmiany i lepiej odebrać. Chciał się tylko upewnić czy jedziemy i o której będziemy w Mińsku. Powiedziałam, że o 10. Rozmowa się za bardzo nie kleiła, bo po pierwsze słabo słyszałam w autobusie, a po drugie pierwszy raz w życiu rozmawiałam przez telefon po rosyjsku i to do tego z jakimś obcym facetem.
Gdy już dojeżdżałyśmy do Mińska, zadzwonił jeszcze raz, ale spałam i nie zdążyłam odebrać. Napisałam mu sms, bo tak łatwiej mi zebrać myśli. Niestety wyskoczył jakiś błąd, więc nie wiem, czy go odebrał. Za jakiś czas zadzwonił ponownie, powiedziałam, że już jesteśmy w Mińsku i na którym dworcu wysiadamy.
Wysiadłyśmy na dworcu centralnym przy Babrujskiej. Szukałam wzrokiem jakiegoś faceta, który by na kogoś czekał, ale nikogo nie było. Fakt, przyjechałyśmy trochę przed czasem, ale przez telefon mówił, że będzie tam na nas czekał. Minuty upływały, a dalej nikt się nie pojawiał. Napisałam mu sms, na którym peronie stoimy. Specjalnie nawet wyjęłam z plecaka żółtą rzucającą się w oczy teczkę, żeby łatwiej było mnie zauważyć. Po ok. kwadransie przyszły po nas dziewczyny, które miały nas z dworca odebrać - Białorusinka, u której miałyśmy spać i Ukrainka, którą poznałyśmy w Tatarowie i która jechała z nami na warsztaty. Nie mając lepszego pomysłu, co zrobić, podałam Białorusince nr telefonu do tego faceta i poprosiłam, żeby się z nim jakoś dogadała. Niestety nie odbierał.
Po jakimś czasie wreszcie odebrał i okazało się, że zaparkował tuż obok nas, tylko że za jakąś ścianą, tak że nie do końca było nas widać. Nie wiem, czy dopiero przyjechał, czy może cały czas tam czekał. Był to młody chłopak, wziął dokumenty i już chciał wracać do samochodu, ale w ostatniej chwili zaproponował, że może nas gdzieś podwieźć. Nie pamiętam, czy inicjatywa wyszła od niego czy od naszej Białorusinki. W każdym razie zawiózł nas wszystkie 4 do centrum Mińska, tuż obok miejsca, gdzie miałyśmy spać. Nie wiem, czy wcześniej zauważył, że jesteśmy z Polski, czy dopiero wtedy. Na szczęście ciężar rozmowy wzięła na siebie Białorusinka. Oboje pokazali nam trochę miasto, mówili obok czego przejeżdżamy.
Na miejscu się pożegnaliśmy i wszyscy poszli w swoją stronę. Zrobiłyśmy dobry uczynek i na szczęście wszystko się powiodło zgodnie z planem. Gdyby nie było go na tym dworcu, nie wiem, co miałabym zrobić z tymi dokumentami, bo później wyjeżdżałam na podmińską wieś. Wprawdzie nie wywiązali się z umowy, bo nic nam nie zapłacili, nie wiem czy celowo, czy z roztargnienia, ale i tak niepotrzebnie proponowali. Bo pierwsze mogłabym to zrobić zupełnie za darmo, tak jak kiedyś w Polsce. A po drugie znając sytuację na Białorusi i te ich dziwne ruble, byłoby mi nawet głupio brać od jakieś pieniądze. Wychodzę z założenia, że trzeba sobie pomagać, sama niejednokrotnie skorzystałam z czyjejś życzliwości i pewnie jeszcze nie raz będzie mi dane z niej skorzystać. Wystarczy choćby wspomnieć podwózkę do centrum przez tego chłopaka i niesamowitą gościnność naszej gospodyni, która nas w Mińsku przenocowała i nakarmiła, chociaż byłyśmy dla niej trójką obcych dziewczyn, jedynie znajomymi znajomych. A podobnych sytuacji miałam już w życiu o wiele więcej. Nawet jedną z inspiracji do powstania tego bloga była chęć odwdzięczenia się wszystkim tym, którzy jakoś mi pomogli w podróży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz