Zdjęcia z najstarszej, zabytkowej części białoruskiej stolicy. Jak już wspominałam, Mińsk został w znacznej mierze zniszczony w czasie ostatniej wojny, dlatego ta zabytkowa część jest dość niewielka. Składa się z ratusza, kilku kościołów oraz kamieniczek na Troickim Przedmieściu. Z tego co wiem, to większość budynków została odbudowana z ruin po wojnie, niektóre dopiero w latach 90., więc ich zabytkowość ma coś wspólnego z warszawską Starówką, która także była odbudowana niemal od zera.
Stare Miasto w Mińsku to rejon, który zdecydowanie najbardziej podobał mi się w stolicy. Inne całkiem przyjemne okolice to biblioteka.
Na Starówce można spotkać największą liczbę turystów, ludzie chodzą i robią zdjęcia. To była właściwie jedyna część Mińska, w której nie bałam się robić zdjęć. Np. w metrze nie zrobiłam żadnego zdjęcia, za bardzo się bałam, na ulicach starałam się robić zdjęcia szybko i bez afiszowania się. Stąd słaba jakość, bo prawie wszystkie zdjęcia robiłam w biegu.
Wśród tłumu turystów kolejna osoba z aparatem nie rzucała się w oczy, więc pozwoliłam sobie na trochę więcej. Chociaż i tak fotki robiłam w pośpiechu, żeby nadążyć za grupą.
W samym centrum budynki są białe, zarówno ratusz, filharmonia, jak i kościoły.
Wydaje mi się, że Stare Miasto to główna, jeśli nie jedyna atrakcja Mińska, z której jego mieszkańcy są naprawdę dumni i chętnie pokazują swoim gościom.
Obok ratusza znajduje się mapa zrekonstruowanej mińskiej Starówki.
Ciekawą kwestią na Białorusi jest religia. Wcześniej byłam przekonana, że dominuje prawosławia. Jednak podczas jednego z obiadów rozmawialiśmy z Białorusinami na ten temat i okazało się, że chociaż procentowo rzeczywiście prawosławie jest w przewadze, to np. z okazji świąt wolne jest i w święta prawosławne, i w święta katolickie. I ponoć na ma na linii prawosławie-katolicyzm większych spięć. Często cerkiew sąsiaduje z kościołem. Jeden z Białorusinów, z którym rozmawialiśmy, mówił, że właściwie Białoruś powinna być grekokatolicka, on sam jest grekokatolikiem, ale w wyniku komuny i silnej rusyfikacji, wiele osób porzuciło dawną wiarę. W latach 90. do grekokatolicyzmu zaczęła powracać głównie inteligencja i młodzież.
Zdziwiło mnie, że jeden z kościołów, jak się później dowiedziałam cerkiew grekokatolicka, został odbudowany i zamieniony na filharmonię dziecięcą! W oknach zostały nawet witraże. Po pierwsze, myślałam, że czasy głębokiej komuny, kiedy w kościołach urządzano magazyny zboża już minęły. A po drugie, nie wiedziałam, że może istnieć coś takiego jak filharmonia dziecięca.
Niestety mieliśmy bardzo mało czasu, więc nie zdążyłam zajrzeć do wnętrza żadnego z mińskich kościołów lub byłych kościołów przerobionych na coś innego. Jestem ciekawa, jak wyglądają w środku.
Inna kwestia, która mnie zaskoczyła, to język. Myślałam, że wszystko będzie po rosyjsku, bo po białoruski rozmawia na co dzień zaledwie kilka procent Białorusinów. Okazało się jednak, że białoruski można dość często spotkać w przestrzeni publicznej, jest wiele napisów tylko po białorusku lub w obu językach. Fakt, że rzeczywiście mało kto mówi w tym języku, podczas całego dnia tylko jedna osoba odpowiedziała naszej gospodyni i przewodniczce po białorusku - młody kelner.
Myślę, że jeśli ktoś ma okazję, warto pojechać do Mińska, żeby zobaczyć to miasto na własne oczy. Ja bałam się tej podróży i moje obawy częściowo się potwierdziły, ale to bardziej ze względu na cel, w jakim tam jechałam. Wydaje mi się, że normalni turyści raczej nie mają się czego obawiać. Chociaż oczywiście radzę przestrzegać prawa, bo milicję, KGB i wojsko można spotkać na każdym kroku.
Lepiej mieć się na baczności i nie zadzierać z władzą. Co ciekawe, najbardziej bałam się przekraczania granicy, a okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Jadąc na Białoruś, przekraczałam granicę litewsko-białoruską i trwało to naprawdę chwilę. Nawet nie musieliśmy wysiadać z autokaru. Nikt nas o nic nie pytał. Było to chyba najszybsze przekraczanie granicy w moim życiu, a przekraczałam już granice polsko-rosyjską, estońsko-rosyjską i polsko-ukraińską.
Może po prostu mieliśmy szczęście, bo znajomi jechali pociągiem przez Brześć i ich podobno szczegółowo wypytywali gdzie i po co jadą. Nam się upiekło. Co prawda w drodze powrotnej już nie poszło tak szybko, bo autokar był wypełniony i musieliśmy bardzo długo czekać na granicy, wysiąść z autokaru i normalnie przejść odprawę. Pożegnanie nie było już tak miłe, bo w budynku kontroli granicznej strasznie śmierdziało moczem. Proponuję zadbać odpowiednim władzom o wizytówkę państwa, bo taki zapach na starcie odstraszy każdego.
Na drodze prowadzącej do przejścia były rozłożone maty nasączone substancją dezynfekującą, po której miały przejeżdżać samochody, by zabić wszelkie paskudztwo, które mogłoby zostać przeniesione przez granicę na oponach. Widziałam też jednego tirowca, który musiał wysiąść, żeby przejść butami po takiej macie. A nam nikt wysiadać i przechodzić nie kazał, więc dezynfekcja nie jest zbyt szczelna, bo jakbym chciała, to bym mogła przenieść jakiś afrykański pomór świń czy inną zarazę.
Wracając do architektury Mińska, jednym z najdziwniejszych budynków było coś na kształt zamku albo twierdzy.
W ogóle jeśli chodzi o bloki, których w Mińsku mnóstwo, to rzeczywiście jest ich spora rozmaitość. Jestem przyzwyczajona do polskich betonowych szarych płytowców, które w każdym mieście w Polsce wyglądają identycznie. A Mińsku jest sporo wieżowców, które czymś się odróżniają. Ale wciąż bloki pozostaną blokami.
Białoruska stolica pod wieloma względami mnie zadziwiła. Jeśli jeszcze będę miała kiedyś okazję, może wrócę tam na dłużej jako turystka.
Tak wygląda wspomniane już Przedmieście Troickie położone nad rzeką Świsłoczą.
Po rzece można popływać kajakami i rowerami wodnymi, ale my się nie zdecydowaliśmy ze względu na silny wiatr.
Przy ładnej pogodzie ta część miasta wygląda bardzo ładnie, idealnie nadaje się na spacery. Przypuszczam, że kiedy jest szaro i deszczowo, może tracić swój urok.
A tak wygląda z bliska blok, nazwany wcześniej przeze mnie zamko-twierdzą. Trzeba przyznać, że miał ktoś fantazję:)
U podnóża tej fortecy znajduje się niewielki zielony teren, nazywany Wyspą Łez. Na środku stoi kapliczka, niestety nie mieliśmy czasu odwiedzić wyspy, przyglądaliśmy się jej tylko z daleka.
Jeden dzień na zwiedzanie Mińska to trochę mało, zwłaszcza jeśli chce się zobaczyć jak najwięcej.
Kamieniczki na Troickim Przedmieściu zostały odbudowane, choć podobno nie od zera, a na podstawie pozostałości w różnym stanie.
Poszliśmy tu do jednej z knajp na żywe piwo, które kosztowało zawrotną sumę 18 tys. rubli, chociaż po przeliczeniu na złotówki wychodzi, że to ok. 5 zł, czyli nie tak źle. Ale liczenie w rublach mnie przeraża, nie jestem w stanie szybko tego przeliczyć na złotówki, zazwyczaj pomagali nam w tym Białorusini, oni wszystko automatycznie przeliczają na dolary albo euro.
Troickie Przedmieście wygląda jak większość europejskich starówek. Mnóstwo małych, pastelowych kamieniczek, w tym przypadku głównie w różnych odcieniach różu.
Słodko, momentami aż za słodko. Przedmieście jest bardzo malutkie, zobaczyliśmy ledwie kilka kamieniczek, parę podwórek i to już był koniec.
Niemniej jednak warto skierować tam swoje kroki, choćby po to, żeby odpocząć od widoku bloków z wielkiej płyty, których pełno dookoła.
Opisem Troickiego Przedmieścia dzisiaj zakończę. Na publikację czekają jeszcze zdjęcia niesamowitej mińskiej biblioteki oraz fotki z Rakowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz