Nie pamiętam, kiedy to było, ani gdzie dokładnie, ale wydaje mi się, że wracałam z koleżanką z Zakopanego.
Stałyśmy przy w miarę prostej drodze, idącej trochę pod górkę. Po obu stronach były dość szerokie chodniki, więc szłyśmy cały czas do przodu, odwracając się i próbując złapać stopa, gdy coś obok nas przejeżdżało. Ulica była dość ruchliwa. Słońce świeciło nam prosto w twarz.
W końcu ktoś się zatrzymał, młody chłopak. Koleżanka usiadła z przodu, a ja z tyłu obok sterty kasków. Zwyczajowo rozpoczęliśmy rozmowę kim jesteśmy, skąd jedziemy itp. Nasz kierowca podzielił się z nami informacją, że zajmuje się organizacją imprez quadowych, stąd właśnie tyle oprzyrządowania na tylnym siedzeniu. Postanowił nas też ostrzec, żebyśmy nigdy nie jeździły na quadzie bez kasku, bo może to się źle skończyć. Na dowód powiedział, że na jednym z tych kasków jest krew dziewczyny, która przewróciła się w czasie jazdy. Gdy spojrzałam na te kaski, obok których siedziałam, rzeczywiście na jednym z nich dostrzegłam trochę krwi. Na szczęście tej dziewczynie nic poważniejszego się nie stało.
Po tym wyznaniu naszego kierowcy poczułam się trochę nieswojo, bo właściwie to kto wie, co się naprawdę stało, może kogoś zamordował, a teraz stara się ukryć dowody zbrodni? Na szczęście dziwne uczucie szybko minęło. Gdyby miał coś do ukrycia, raczej by nam o tym nie mówił, wątpię, żebyśmy same tę krew zauważyły. Chłopak okazał się naprawdę sympatyczny i podwiózł nas spory kawałek. Ale była to jedna z dziwniejszych przygód, jaką miałam z autostopem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz