poniedziałek, 15 października 2012

Bez leków w góry (za to z lękami)

Rajd harcerski w Głuchołazach, 2008 rok. 

Moja drużyna była na trasie polsko-czeskiej. Znaczyło to, że wychodziliśmy z Głuchołaz, a później każdego dnia spaliśmy w innej czeskiej wiosce. Droga z wioski do wioski zajmowała mniej więcej cały dzień, nierzadko przez góry, po drodze mieliśmy też do wykonania różne zadania (m.in. strzelanie z wyrzutni ziemniaków czy rozkładanie namiotu z zawiązanymi oczami). Do przejścia takiej trasy może nie trzeba być komandosem, ale jakąś tam wytrzymałość i kondycję trzeba mieć. Dla harcerzy to chleb powszedni. 

Wszystko było dobrze, do pewnego momentu. Pamiętam, że wchodziliśmy chyba na jakąś górę albo z niej schodziliśmy. Byliśmy w środku lasu, gdzieś w Czechach. Nagle chłopak od nas z drużyny stwierdził, że nie najlepiej się czuje. Było widać, że rzeczywiście jest zmęczony i ma problemy z podejściem. Nie wiedziałyśmy, co się dzieje. My, dziewczyny, wcale nie jakoś super zaprawione, szłyśmy bez większego narzekania, mimo ciężkich plecaków i zmęczenia. Co prawda kolega był w naszej drużynie nowym nabytkiem, wcześniej nie miał nic wspólnego z harcerstwem. Chłop jak dąb - przypuszczałyśmy, że będzie śmigał po górach jak my albo i lepiej. W końcu po naszych naleganiach kolega wyjaśnił, co jest przyczyną jego niedyspozycji. Nie wziął leków! Nie pamiętam już, czy w ogóle ich ze sobą nie zabrał, czy skończył mu się zapas. Chodziło o jakieś leki na astmę lub coś podobnego. Byłam trochę w szoku, jak mógł tak lekkomyślnie postąpić, wiedząc, że zależy od tego jego zdrowie lub nawet życie. Wcześniej nawet ani słowem nie zająknął się o tym, że jest chory lub przyjmuje jakieś leki. Przecież nawet jeśli zapomniał zabrać je z domu, po polskiej stronie mógł je kupić w jakiejś aptece (jeśli były dostępne bez recepty). Gdyby znał łacińskie nazwy, od biedy może nawet w czeskiej aptece dałoby radę jakoś się dogadać, chociaż to już mogłoby być dość ryzykowne. Mógłby też poprosić którąś z nas o przypomnieniu mu o spakowaniu leków, gdyby uprzedził nas przed wyjazdem, że ich potrzebuje.

Staliśmy tak w środku czeskiego lasu, zastanawiając się co zrobić. Czujnie obserwowałyśmy kolegę, czy nam zaraz nie zejdzie. Nie miałyśmy pojęcia, co zrobić w tej sytuacji. Po naradzie z kolegą postanowiliśmy iść dalej, bo czekanie w głuszy na zbawienie nie miało większego sensu, a on twierdził, że da radę. Cały czas upewniałyśmy się, jak się czuje i czy jego stan się nie pogarsza. Na szczęście dotarliśmy na metę w komplecie, a następnie wróciliśmy razem do Polski. 

Do tej pory nie wiem, czy naprawdę ten chłopak przyjmował jakieś leki, co mu było dokładnie, ani dlaczego nie wziął ich ze sobą. Co ciekawe, był od nas kilka lat starszy, więc wydawać by się mogło, że powinien być mądrzejszy. Nam nie mieściło się w głowie, jak można udać się w góry będąc chorym bez odpowiedniego zapasu leków. Nieźle nas nastraszył. Tym razem lekkomyślność naszego kolegi nie miała poważniejszych skutków, sam ukończył rajd i nie musieliśmy wzywać pogotowia. Ale co by było, gdyby zaczął się dusić albo stracił przytomność? Albo gdybyśmy byli w jeszcze większej dziczy, gdzie nikt nie mógłby nam pomóc? Wolę nawet o tym nie myśleć. Takie sytuacje pokazują, że w górach bardzo ważna jest odpowiedzialność i rozsądek. Bez tego lepiej wybrać się na spokojny spacer po parku, zamiast świadomie narażać swoje zdrowie i życie podczas kilkudniowej wędrówki po górach.

1 komentarz:

  1. Ostatniego dnia przejechał pociągiem do Głuchołaz, a góra nazywała się chyba Solna... :p

    OdpowiedzUsuń