Dzisiaj o ciekawostkach z działalności rosyjskiego akademika. Zastrzegam od razu, że nie mam doświadczeń z polskimi akademikami, byłam tylko raz w Nysie w odwiedzinach.
Podobało mi się, że cisza nocna była od godziny 12, więc można było wracać przed północą. Chociaż nawet kiedy wracaliśmy o wiele wcześniej, dość często krzywo na nas patrzono. Na późniejszej ciszy nocnej zalety kaliningradzkiego akademika jak dla mnie się kończą:) Chociaż z drugiej strony miało to wszystko jakiś swój egzotyczny urok:) Wyremontowane części budynku wyglądały w miarę normalnie:
Pierwsze, co nas zaskoczyło, to na wstępie poinformowano nas, że prysznice są w remoncie i obowiązuje następujący grafik: dziewczyny myją się w dni parzyste, a faceci w nieparzyste. Co ciekawe taki podział obowiązywał nawet w dniach 31 sierpnia i 1 września, czyli według władz akademika dziewczyny miały się nie myć 2 dni pod rząd. Niestety nie stosowaliśmy się do zarządzenia i przemykaliśmy się do pryszniców w nie swoje dni. Inna sprawa dotycząca prysznica - brak zasłonek, więc było dość integracyjnie:) Pomijam już ogólny brud, grzyb, niedziałający prysznic itp. Dobrze, że w ogóle ciepła woda była:)
Jeśli chodzi o toalety - na naszym piętrze były świeżo po remoncie i wyglądały naprawdę ładnie. Przez pierwszy dzień w żeńskiej nie było wody w umywalkach, więc musiałyśmy chodzić do męskiej. Zaskoczeniem były kabiny, bo wszyscy spodziewali się normalnych nowych muszli itp., a środku zastaliśmy nową, ale ubikację kucaną:)
Kolejna sprawa to nielogiczne według mnie rozplanowanie pokoi. Nasz żeński 4-osobowy pokój był o połowę mniejszy niż pokój, w którym mieszkało 3 chłopaków. Moim zdaniem sensowniej byłoby zrobić odwrotnie, ale widocznie jeszcze nikt na to nie wpadł. Pomijam fakt, że łóżka wyglądały jak więzienne prycze:)
Najgorsze ze wszystkiego były jednak karaluchy, które biegały w naszym pokoju. U chłopaków podobno nic nie biegało, chociaż mieli w pokoju stertę śmieci. Nie wiem czy naprawdę tak było, czy może oni po prostu byli mniej wrażliwi i nawet ich nie zauważali. W naszym pokoju poległy 4 osobniki, w tym jeden, który maszerował sobie po poduszce koleżanki. Blee!
Ogólnie akademik cały był w remoncie, wszystkie piętra oprócz naszego były zawalone różnego rodzaju materiałami budowlanymi. Na korytarzu stały nowe muszle klozetowe. Za oknami były rusztowania. Z tym wiąże się ciekawa historia, bo pani etażowa (tak nazywaliśmy kobiety, które miały dyżur na piętrze) pierwszego dnia ostrzegła nas, żeby nie zostawiać otwartych okien, bo po tych rusztowaniach lubią sobie wchodzić do pokojów pracujący na nich Tadżycy. Na szczęście ani razu nie odwiedzili nas niechciani goście, bo pamiętałyśmy o zamykaniu okna przed wyjściem. Tak wyglądał nasz widok z okna na korytarzu:
Aby dopełnić obrazu całości dodam, że przed akademikiem stał czołg (byłby widoczny na zdjęciu powyżej, gdyby nie drzewo po lewej). Wychodząc z budynku od razu miało się go przed oczami. Jednego dnia okazało się, że nie możemy wrócić dotychczasowym wejściem ze względu na remont, weszliśmy więc tylnymi drzwiami. Kolejnego dnia wchodzić można było już od strony czołgu, ale drzwi były przesunięte o pół metra, a tam gdzie były jeszcze wczoraj, znajdowała się nowa ściana.
W ciągu pięciu dni mieliśmy tyle atrakcji, że nie można było się nudzić:) Mieszkałam kilka razy w wileńskim akademiku, teoretycznie też były Związek Radziecki, ale tam wszystko było podobnie jak w Polsce. Panie na portierni były przyjaźnie nastawione, a panie sprzątające zawsze bardzo miłe i próbowały z nami rozmawiać po rosyjsku.
Trochę współczuję rosyjskim studentom, bo podobno ten akademik, w którym mieszkaliśmy był najlepszym ze wszystkich w Kaliningradzie, a nasze piętro było przeznaczone specjalnie dla cudzoziemców. Martwię się w takim razie, jak wyglądają piętra dla rosyjskich studentów i jak oni wytrzymują w takim miejscu cały rok. My na szczęście po 5 dniach mogliśmy wrócić do swoich mieszkań.