Zostało mi jeszcze trochę zdjęć, m.in. z metra czy Peterhofu, ale dzisiaj przejdę do mojego ulubionego, tradycyjnego już działu, czyli ciekawostek.
Na ulicach Petersburga stoją automaty z... parasolkami! Zaskoczył kogoś deszcz? Zepsuł się parasol? Nie ma problemu, wystarczy podejść do automatu 100, 200 albo 300 rubli (odpowiednio: 10, 20 i 30 zł) kupić to, czego nam potrzeba.
Wspominałam już kiedyś być może, w tych najbardziej turystycznych miejscach typu Ermitaż czy Peterhof można sobie zrobić zdjęcia z damami i kawalerami w historycznych strojach. Okazuje się, że nie tylko z damami i kawalerami można się sfotografować.
Prócz dzikiego ptactwa w stylu orlim czy sokolim (czy cokolwiek za gatunek to był), do fotek dzielnie pozowała również sowa.
A nawet dwie.
Tu mała uwaga techniczna. Zwykle staram się dodawać zdjęcia bez ludzi, ale przy tych zwierzętach był taki tłok, a moja grupa tak się śpieszyła, że nie bardzo dało się wyłapać moment bez ludzi. A nie skończyło się na ptactwie, bo była też małpka w kurtce zimowej.
Niedaleko naszego hostelu znajdowała się dziwna knajpa.
Nie byłam wewnątrz, może w środku wygląda normalnie. Ale te dwa sfinksopodobne posągi przy wejściu wyglądają strasznie. Ciała mają królicze, ale twarze ludzkie, do tego obroże na szyi.
Jeśli ktoś jest fanem komunistycznych pamiątek, w Petersburgu na pewno będzie miał co robić. Może odwiedzić słynny krążownik Aurora.
Może też zrobić sobie zdjęcie na placu Lenina lub pod jednym z kilku jego pomników.
Bywają też mniej rzucające się w oczy symbole dawnego ustroju.
Na szczęście w Petersburgu nie tylko takie ciekawostki można zobaczyć. Koło Twierdzy Pietropawłowskiej leży np. wielki rozpłaszczony królik albo zając, który wygląda, jakby tulił ziemię.
Na terenie twierdzy znajduje się też pomnik człowieka z nieproporcjonalnie małą głową w stosunku do reszty tułowia, nie miałam jednak czasu, aby podejść bliżej i dowiedzieć się, kto zacz, bo byliśmy już wtedy mocno spóźnieni.
Kolejne zaskoczenie to okręt Latający Holender. Z zewnątrz niby nic dziwnego, statek jak statek.
Ale po przyjrzeniu się bliżej (oczywiście na żywo, a nie na moim zdjęciu, na którym nic nie widać) można zauważyć w środku ludzi na różnych przyrządach sportowych. Wewnątrz mieści się bowiem jakiś fitness albo siłownia i salon piękności.
Natknąć można się było również na kilka ciekawostek językowych.
W uniwersyteckiej toalecie powieszono kartkę o treści mniej więcej takiej: "Niezależnie od postawionych celów i osiągniętych rezultatów, sprzątaj po sobie":)
Pozostając w temacie nieczystości, w wielu miejscach można spotkać jeszcze dawną nazwę Petersburga, czyli Leningrad. Jednym z takich miejsc są stare studzienki kanalizacyjne.
Tę konkretną studzienkę znalazłam tuż obok instytutu fizyki, który jako żywo przypomina mi wrocławski budynek instytutu historii, który nadaje się do rozbiórki, bo na remont już chyba za późno.
O reklamach słów kilka. Idąc ulicą, często mijaliśmy Pupę. A właściwie to nie wiem sama, jak powinno się to czytać, bo może to jednak Rira:) Choć Milano wskazuje raczej na Pupę:)
Wspominałam już chyba o reklamach Gazpromu z petersburskimi zabytkami, rozwieszonych w całym mieście, więc nie będę się powtarzać. Niektórych zainteresowała natomiast reklama prawdopodobnie jakiegoś alkoholu. Napis głosi coś w stylu: "Piątek będzie zgubą dla soboty", o ile dobrze rozumiem.
Ale największym hiciorem była reklama w metrze z człowiekiem, który miał palec zamiast głowy, a tle widać palmy. To reklama jakiegoś środka na grzybicę chyba. Nie wiem, co palą albo wciągają jej autorzy, ale chyba powinni zmienić dostawcę:)
Oprócz dziwnych króliczych sfinksów, o których pisałam już wcześniej, w Petersburgu można też zobaczyć inne, normalniejsze. Chociaż i tak nie wiem, co robią sfinksy nad Newą zamiast w Egipcie.
Co do samej Newy zaskoczyło mnie, że ludzie łowią w niej ryby. Rosjanie, którzy się nami zajmowali mówili nawet, że jest jakiś specjalny gatunek ryby, która żyje tylko w Newie, o ile dobrze pamiętam.
Jeśli chodzi o dziwne wydarzenia, to właśnie nad Newą mieliśmy okazję obserwować również nietypową akcję śmigłowca. Wyglądało to tak, jakby wylądował on na ulicy, ale nie wiem, czy tak było, bo byliśmy za daleko, na drugim brzegu rzeki. W każdym razie opuścił się bardzo nisko nad ziemię. Na zdjęciu widać bardzo słabo, helikopter to to czerwone coś pośrodku. Po chwili odleciał, więc nie mam pojęcia, co to mogło być, raczej nie wyglądało mi to na pogotowie lotnicze.
Spacerując wzdłuż Newy widzieliśmy też limuzyny. O ile pierwsza, biała, wygląda w miarę normalnie...
...o tyle druga to jakaś masakra. W ogóle nie podobają mi się limuzyny, ale ten czerwony Hummer to już zupełne przegięcie.
A muszę dodać, bo nie widać tego na zdjęciu, że stały one tuż obok siebie. Czyli pochodziły prawdopodobnie z jednego wesela. Może jakbym zobaczyła je osobno, to by mnie to tak nie poraziło, ale jak zobaczyłam je obie naraz, to już nie zniesłam:) Inna ciekawostka motoryzacyjna to autobusy-toalety.
Ten ze zdjęcia stał pod Ermitażem, i to za każdym razem, gdy tamtędy przechodziłam, nie wygląda więc na sprawę tymczasową. Nie odważyłam się wejść do środka, ciekawa jestem jakie rozwiązania techniczne zastosowano, bo jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić:)
I to by było na tyle na razie, jeśli chodzi o petersburskie ciekawostki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz