Wracałam kiedyś do domu jakimś popołudniowym pociągiem, miejsc siedzących oczywiście nie było, więc stałam na korytarzu. Wraz ze mną trudy podróży dzieliło jeszcze parę osób, m.in. młody chłopak i młode dziewczyny. Był też mężczyzna w średnim wieku, o którym będzie opowieść.
Otóż mężczyzna ów swoje już w życiu przeżył. Jego wygląd określiłabym jako "nie pierwszej świeżości", lekko "żulowaty". Pan stwierdził, że warto podzielić się z nami, tzn. osobami stojącymi w tym przejściu między przedziałami, swoją tragedią. Opowiedział nam, co mu się przydarzyło - jeśli mnie pamięć nie myli - pogryzł go pies. Pokazywał też odpowiednie zaświadczenia od lekarza. Nie wiem jednak co go podkusiło, aby zademonstrować nam wszystkim rzeczoną ranę w całej okazałości. Jako że pies ugryzł go w udo, nie mógł zrobić tego inaczej, jak przez opuszczenie spodni. Na szczęście dla nas, dziewczyn, za najodpowiedniejszego słuchacza uznał tego młodego chłopaka, więc my nie musiałyśmy oglądać z bliska tego dowodu zbrodni.
Mimo wszystko dalej mam wątpliwości, po co w ogóle się tym przed nami chwalił. Liczył na obdukcję lekarską?:) Może chciał się uwiarygodnić? Myślę, że żadne z nas nie było jakoś szczególnie zainteresowane jego historią, a już na pewno nie chcieliśmy oglądać z bliska jego obrażeń po spotkaniu z psem. Być może nie miał nikogo innego, komu mógłby się pożalić. Na kolei można spotkać naprawdę dziwnych ludzi.