poniedziałek, 25 listopada 2013

Cmentarz prawosławny przy ul. Plażowej w Białymstoku

Jak pisałam ostatnio, podczas mojego wakacyjnego pobytu w stolicy Podlasia zwiedziłam głównie południe miasta. Dzisiaj kolejna relacja z dzielnicy Dojlidy, tym razem z cmentarza prawosławnego.
Gdyby kogoś to interesowało, można tam dotrzeć żółtym szlakiem turystycznym. Co ciekawe, to było chyba jedyne miejsce w Białymstoku, w którym widziałam oznakowanie szlaku. Albo może po prostu wcześniej żadne nie rzuciło mi się w oczy.
Co ciekawe, cmentarz położony jest przy ulicy Plażowej. Zauważyłam to dopiero teraz, przyglądając się mapie, więc nie zrobiłam niestety żadnego zdjęcia z nazwą ulicy. A muszę dodać, że nazwa nie jest przypadkowa, bo parę metrów dalej rzeczywiście są Stawy Dojlidzkie i plaża. Dość nietypowe sąsiedztwo jak na cmentarz.
Teren jest niewielki. W parę minut można obejść wszystko, dalej jest las.
Pośrodku znajduje się kaplica.
Powyższe zdjęcie jest zupełnie nieostre, ale na szczęście mam też inne.
Tyle, że z innych punktów widzenia:)
Najbardziej zainteresowały mnie drzwi do kaplicy. Chyba nigdy podobnych nie widziałam.
Zaintrygowało mnie zwłaszcza dziwne urządzenie po lewej. Nie pamiętam już, czy się obracało czy nie, ale takie miałam wrażenie. Obstawiam, że to jakiś wywietrznik, ale i tak wygląda dziwnie w tym miejscu.
Za kaplicą znajduje się też niewielka studzienka. Ogólnie cały cmentarz był chyba niedawno remontowany, bo wszystko wygląda na nowe, zresztą bardziej w stronę lasu trwały chyba jeszcze jakieś prace, bo widziałam robotników.
Sam cmentarz jest raczej stary, widziałam parę wiekowych nagrobków podobnych do tych na zabytkowych cmentarzach Wilna.
Na wprost wejścia znajduje się mała kapliczka.
Po prawej wisi dzwon.
W środku stały znicze i świeże kwiaty.
Napisy na nagrobkach są w różnych językach. Część jest w staro-cerkiewno-słowiańskim.
Tak przynajmniej przypuszczam, bo rosyjski to to raczej nie jest, niektórych liter nie jestem w stanie odczytać, muszę zgadywać.
Inne nagrobki są po polsku.
Zaciekawił mnie ich kształt, bo niektóre są wykończone cerkiewnymi kopułami.
Pojawiają się też wersje mieszane.
Zwróciłam też uwagę na nagrobek z krzyżem harcerskim.
A także dziwnym sformułowaniem "Pamięć od dzieci". Być może to jakiś podlaski regionalizm albo po prostu błąd, nie wiem. Sama bym tak nie powiedziała i nigdy takiego napisu na grobie nie widziałam, ale rozumiem, o co chodzi.
Na zakończenie jeszcze informacja administracyjno-ekologiczna: kwiaty i liście wynosimy do lasu:)
W pobliżu tego cmentarza znajduje się też rzymskokatolicki, gdzie zrobiłam tylko kilka zdjęć. Może kiedyś je dodam przy jakiejś innej okazji.
Jeśli ktoś nie był na prawosławnym cmentarzu, a akurat przechodziłby ulicą Plażową w Białymstoku, to warto tam na chwilę zajrzeć. Można znaleźć parę ciekawostek, interesujących zwłaszcza jeśli ktoś pochodzi z innej części Polski i nie ma zbyt często do czynienia z religią prawosławną. Dla mnie zupełną nowością były te cebulaste zwieńczenia nagrobków, wcześniej takich nie widziałam.

sobota, 23 listopada 2013

Nocleg u białoruskiego małżeństwa

Brałam ostatnio udział w festiwalu kultury białoruskiej i przypomniała mi się przy okazji historia z Białorusinami związana.

Zdarza mi się czasem kupić tanie bilety i jechać na drugi koniec Polski bez większego celu, tak po prostu, pozwiedzać. W zeszłym roku w zimie, to był chyba początek grudnia, pojechałam w ten sposób do Warszawy. Autobus miałam chyba w piątek rano i wracać miałam w sobotę popołudniu. Nie wykupiłam żadnego noclegu, bo uznałam, że nie ma sensu, skoro jadę na tak krótko. Planowałam przez cały czas spacerować i robić zdjęcia. Ewentualnie schować się w jakiejś knajpie albo centrum handlowym, gdybym się zmęczyła lub było mi zimno.

Zupełnie przypadkowo i niespodziewanie spotkałam w tym autobusie koleżankę. Nie miałam pojęcia, że też wybiera się w tym czasie do Warszawy. Okazało się, że jedzie odwiedzić znajomych. Dodam jeszcze, że ta koleżanka jest Rosjanką, a jej znajomi to małżeństwo Białorusinów, mniej więcej w moim i jej wieku.

Podróż mijała nam całkiem przyjemnie, miałyśmy o czym rozmawiać. W międzyczasie pojawiło się pytanie o to, po co jadę do Warszawy i gdzie będę spać. Przyznałam się, że jadę turystycznie, głównie żeby znaleźć miejsca związane z esperantem, a żadnego noclegu nie rezerwowałam, bo i tak bardzo krótko będę w stolicy, więc zamierzam ten czas maksymalnie wykorzystać.

Koleżanka uznała, że jestem szalona. Kiedy się rozstawałyśmy na dworcu, zaproponowała, że mogę iść z nią i nocować u jej znajomych Białorusinów. Odmówiłam, to byli dla mnie zupełnie obcy ludzie i nie chciałam nadużywać ich gościnności. Jak to się czasem mówi kolokwialnie, nie lubię wbijać się do kogoś na krzywy ryj, do tego bez zapowiedzi. Pożegnałam się i ruszyłam w stronę centrum.

Do wieczora spacerowałam i robiłam zdjęcia. W pewnym momencie trochę zgłodniałam i postanowiłam iść do jakiejś knajpy na obiad. Nie znam Warszawy zbyt dobrze, byłam akurat na Krakowskim Przedmieściu, wstąpiłam do pierwszego lepszego miejsca, w którym nie odstraszały ceny. Właśnie spożywałam zamówione gołąbki, kiedy zadzwoniła do mnie ta koleżanka z autobusu. Myślałam, że może czegoś zapomniała albo coś się stało. Okazało się jednak, że nie mogła sobie wyobrazić, jak spędzę tę noc, porozmawiała ze swoimi znajomymi i serdecznie mnie zapraszają do siebie. W dalszym ciągu miałam opory, ale stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia, jeśli będę mogła, to po prostu później się jakoś im odwdzięczę.

Musiałam jednak jakoś najpierw do nich dojechać. Najłatwiej było wsiąść do autobusu z napisem Esperanto i jechać do samego końca, do przystanku właśnie o nazwie Esperanto. Uznałam to za znak i już wiedziałam, że ten wieczór nie może źle się skończyć:)

Na miejscu czekała na mnie kolacja, którą ledwo zmieściłam, bo byłam przecież tuż po obiedzie. Później graliśmy w Sabotażystę, gdzie krasnoludki próbują zdobyć skarb, a tytułowy sabotażysta ma im w tym przeszkodzić. Pierwszy raz zetknęłam się z tą grą właśnie u nich. Rozmawialiśmy do wieczora, popijając piwo. Dowiedziałam się co nieco o Białorusi, oni wypytywali o moje plany podróżnicze. Przeprowadzili się z Mińska do Warszawy, ponieważ u siebie w kraju nie mogli kupić mieszkania. Tam nie można tak po prostu kupić sobie mieszkania. Ani za gotówkę, ani za kredyt. Trzeba odczekać ileś tam lat w kolejce albo mieć układy. W trakcie wieczoru zdążyłam też zaprzyjaźnić się z ich energicznym czarnym terierem, którego imienia już niestety nie pamiętam.

Rano udałam się na Muranów, gdzie chciałam zobaczyć esperancki mural. Niestety nie mogłam iść na grób Zamenhofa, bo była akurat sobota i cmentarz żydowski był zamknięty. Na pożegnanie dostałam jeszcze od moich nowych znajomych torbę z białoruskimi cukierkami (jego mama pracowała w fabryce słodyczy), przez co było mi zupełnie głupio, bo nie miałam jak się odwdzięczyć. Mogłam tylko z całego serca podziękować za tę niezwykłą gościnność i miło spędzony czas.

To było jedno z najdziwniejszych spotkań jakie miałam, to byli chyba pierwsi Białorusini, jakich w życiu poznałam i jeszcze w dodatku wpakowałam im się na nocleg. I chociaż ja znam mniej więcej rosyjski, była ze mną też ta koleżanka Rosjanka, więc dość naturalna byłaby rozmowa po rosyjsku, to oni specjalnie dla mnie starali się mówić po polsku, bo im szło to znacznie łatwiej i lepiej niż mi dukanie po rosyjsku. To był dla mnie wyjątkowy wieczór i na pewno będę pamiętać go do końca życia. Takiej życzliwości się nie zapomina. 

wtorek, 19 listopada 2013

Pałac i park Lubomirskich w Białymstoku

Podczas mojej zimowej wyprawy do Białegostoku zwiedziłam głównie północ miasta. W sierpniu miałam okazję zobaczyć kilka interesujących rzeczy na południe od centrum. Wśród nich był pałac Lubomirskich w dzielnicy Dojlidy.
Teoretycznie mieści się tam obecnie siedziba jednej ze szkół wyższych. Ale budynek sprawiał raczej wrażenie nieużywanego. Może dlatego, że były wakacje albo może szkoła przeniosła się gdzie indziej.
Takie wrażenie braku życia w tym miejscu wywarły na mnie głównie pajęczyny na trawniku przed pałacem. Na zdjęciu może nie widać tego najlepiej, ale naprawdę całe krzewy były pokryte wielgachnymi pajęczynami, wyglądało to tak, jakby nikt o to miejsce nie dbał, nikt nie zajmował się tutejszą zielenią.
Sam pałac prezentował się całkiem przyzwoicie, zwłaszcza gdy momentami przejaśniało się trochę i było widać niebieskie niebo.
Nie wchodziłam do środka, bo wydawało mi się, że jest zamknięte, więc nie wiem jak pałac wygląda wewnątrz.
Za pałacem rozciąga się park, w którym można przysiąść na ławeczkach i odpocząć. Są nawet niewielkie stawy, w których ludzie łowili ryby.
Widziałam tam też białą kaczkę, co mnie trochę zdziwiło, bo zwykle widziałam tylko kolorowe kaczki krzyżówki.
Inna rzecz, która mnie zdziwiła, to metalowa bramka nad stawem. Nie mam pojęcia, do czego to może służyć. Na mnie działa jak zaproszenie, żeby się pohuśtać na poprzeczce i skoczyć do tego stawu. Ale pewnie nie taki był cel tych, którzy ją tam umieścili. Może wędkarzom się na coś przydaje, nie wiem.
W dalszej części parku znajduje się kilka solidnych drewnianych mostków.
Może przepływający pod nimi strumyk nie jest porażających rozmiarów, ale dobrze że są. Przynajmniej nie trzeba ryzykować zamoczenia butów.
Zastanawia mnie trochę, czemu ten drugi most wygląda tak dziwnie. Nie da się po nim normalnie przejść, chyba że ktoś ma zdolności akrobatyczne. Może po prostu to nie most, a coś innego. Tylko nie bardzo mam pomysł, co by to mogło być. Może są tam schowane jakieś kable albo coś takiego.
Z pałacu Lubomirskich poszłam gdzie? Oczywiście na cmentarz, jakby mogło być inaczej:) Ale relacja z tamtego cmentarza pojawi się innym razem.
Jeśli ktoś nie ma pomysłu na niedzielny spacer, można się przejść w te okolice. Oprócz pałacu Lubomirskich znajduje się tu także pałac Hasbacha, o którym trochę więcej napiszę później.
Wydaje mi się, że ten pałac i park mógłby być dobrym miejscem na urząd stanu cywilnego. Pary nie musiałyby daleko szukać ładnych plenerów na sesję:)
To miejsce kojarzy mi się też trochę z pałacem i parkiem w podwileńskich Werkach, gdzie byłam parę lat temu ze znajomymi w piękne słoneczne popołudnie. Tylko tam park był o wiele większy i położony na wzgórzu.

piątek, 15 listopada 2013

Orzechówka w Tartu

Jadąc do Petersburga, przejeżdżaliśmy przez Litwę, Łotwę i Estonię. Nasz znajomy z poprzedniej wymiany polsko-rosyjskiej jest w tym semestrze na studiach w estońskim Tartu. Postój w tym mieście mieliśmy mieć w środku nocy, ale zażartowaliśmy, że możemy się z nim spotkać. Znajomy potraktował to jednak poważnie i powiedział, że przyjdzie o drugiej na dworzec. Złożył nawet zamówienie na pewien produkt z Polski.

Koleżanka w Polsce kupiła to, czego sobie życzył, chociaż nie wierzyliśmy tak do końca, czy na pewno się na tym dworcu pojawi. Zgodnie z rozkładem około godziny drugiej w nocy zatrzymaliśmy się w Tartu. Chociaż było bardzo zimno, nasz znajomy już na nas czekał. O dziwo nie sam, bo wziął ze sobą dwójkę znajomych. Nie pamiętam już dokładnie, skąd oni byli, dziewczyna z Czech, a chłopak z Włoch czy jakoś na odwrót, nieważne. Wyrwali się chyba właśnie z jakiejś imprezy.

Nasz postój w Tartu trwał tylko 5-10 minut, więc ledwie zdążyliśmy się poznać i chwilę porozmawiać, a już musieliśmy wracać do środka. Naszemu koledze przekazaliśmy zamówiony przez niego trunek z Polski - orzechówkę. Z okien autokaru widzieliśmy jeszcze, że konsumpcję rozpoczął na miejscu i poczęstował swoich zagranicznych przyjaciół. My ruszyliśmy w dalszą drogę, a oni machali nam na pożegnanie.

W ten sposób żart przerodził się w krótkie spotkanie w Estonii z kolegą, którego nie widziałam już od roku oraz jego znajomymi. Chociaż wszyscy trzęśliśmy się z zimna, było bardzo miło. Szkoda tylko, że nie zostaliśmy w Tartu na dłużej, bo do tej pory byłam tylko w Tallinie. Może kiedyś przyjadę na dłużej niż 5 minut w środku nocy.

środa, 13 listopada 2013

Białostocki cmentarz żydowski

Ostatnio potrzebowałam trochę odpocząć od wrzucania zdjęć, miałam awersję zwłaszcza do zdjęć grobów. Kiedyś zażartowałam, że interesuję się cmentarzami, a teraz wychodzi na to, że to prawda, bo prawie z każdej wyprawy przywożę głównie zdjęcia nagrobków. Dawno temu obiecałam wrzucić pozostałe zdjęcia z cmentarza żydowskiego w Białymstoku, więc oto one. Dla przypomnienia pierwszą część można zobaczyć tutaj: Cmentarz żydowski w Białymstoku
Miałam wtedy szczęście co do pogody i pory dnia, bo w zachodzącym słońcu pozłacane elementy wyglądały naprawdę ładnie.
Jak będę miała trochę wolnego czasu, będę musiała poczytać o tych symbolach umieszczanych na żydowskich nagrobkach, bo naprawdę wiele można się dzięki nim dowiedzieć o zmarłych. Lubię, kiedy grób coś mówi o człowieku, który w tym miejscu spoczywa. Najczęściej niestety tylko artyści albo jakieś ważne osobistości mają takie pomniki.
Jeśli dobrze pamiętam, złamane drzewo symbolizuje śmierć tragiczną.
Poniższy pomnik jest poświęcony dzieciom, które zginęły w pożarze, jeśli mnie pamięć nie myli, bo minęło już trochę czasu.
Niektóre napisy i rysunki są już mało czytelne.
Mimo, że niektóre wzory i elementy się powtarzają, mam wrażenie, że kiedyś nagrobki były bardziej zróżnicowane niż obecnie. A może to tylko złudzenie.
Na niektórych grobach widać Gwiazdę Dawida.
Nie lubię takich porównań typu Wenecja Północy, Polska Dolina Loary itp., bo moim zdaniem one nic nie wnoszą. Każde miasto jest wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. Właśnie na cmentarzu żydowskim dowiedziałam się z tabliczki informacyjnej, że Białystok bywa określany Manchesterem Północy.
Na cmentarzu widziałam także pochylone nagrobki, które wyglądały, jakby się do siebie przytulały.
A tak wygląda najstarsza macewa, należąca do rabina Pinhasa. Pochodzi z 1892 roku.
Na środku cmentarza znajduje się czarny zbiorowy pomnik. Nie pamiętałam już, komu poświęcony, ale według informacji znalezionej w internecie upamiętnia ofiary pogromu dokonanego przez Rosjan w 1906 roku.
Nieopodal stoi też mauzoleum, niestety zdjęcie wyszło mi zupełnie nieostre.
Na ścianie wisi tablica informująca, co to za obiekt. Została odnowiona tuż przed moim przybyciem, bo zrekonstruowano ją w lipcu, a ja byłam w Białymstoku w sierpniu. Ciekawi mnie powód. Czy trzeba było wymienić starą tablicę ze starości czy przez akty wandalizmu.
Właściwie nie widziałam prawie żadnych śladów po podobnych aktach. Tylko na jednym nagrobku widziałam coś takiego.
W pewnym momencie cmentarz płynnie przechodzi w las. Groby znajdują się między drzewami.
Niektóre już zaczynają zarastać. Na jednym widziałam nawet czerwone robaki, których nie cierpię od dzieciństwa i zawsze na ich widok uciekam.
Ale jeśli ktoś lubi się przyglądać robakom, oto one w pełnej krasie:)
Im dalej w las, tym bardziej wszystko zarośnięte. 
W pewnej części cmentarza znajduje się kilka grobów powojennych, wykonanych z lastryko, tego samego tandetnego materiału, co większość nagrobków na katolickich cmentarzach.
Zresztą cmentarz katolicki jest tuż obok za murem.
Jeden z ostatnich grobów, jakim się przyjrzałam, miał wyrzeźbioną kotwicę. Zastanawia mnie, czy jest tu pochowany jakiś marynarz, czy może to kolejny metaforyczny symbol.
To już koniec relacji z białostockiego cmentarza żydowskiego.
Na opracowanie czekają jeszcze chyba zdjęcia z cmentarza prawosławnego oraz z cmentarza w Supraślu. Kiedyś przyjdzie na nie pora.