sobota, 23 listopada 2013

Nocleg u białoruskiego małżeństwa

Brałam ostatnio udział w festiwalu kultury białoruskiej i przypomniała mi się przy okazji historia z Białorusinami związana.

Zdarza mi się czasem kupić tanie bilety i jechać na drugi koniec Polski bez większego celu, tak po prostu, pozwiedzać. W zeszłym roku w zimie, to był chyba początek grudnia, pojechałam w ten sposób do Warszawy. Autobus miałam chyba w piątek rano i wracać miałam w sobotę popołudniu. Nie wykupiłam żadnego noclegu, bo uznałam, że nie ma sensu, skoro jadę na tak krótko. Planowałam przez cały czas spacerować i robić zdjęcia. Ewentualnie schować się w jakiejś knajpie albo centrum handlowym, gdybym się zmęczyła lub było mi zimno.

Zupełnie przypadkowo i niespodziewanie spotkałam w tym autobusie koleżankę. Nie miałam pojęcia, że też wybiera się w tym czasie do Warszawy. Okazało się, że jedzie odwiedzić znajomych. Dodam jeszcze, że ta koleżanka jest Rosjanką, a jej znajomi to małżeństwo Białorusinów, mniej więcej w moim i jej wieku.

Podróż mijała nam całkiem przyjemnie, miałyśmy o czym rozmawiać. W międzyczasie pojawiło się pytanie o to, po co jadę do Warszawy i gdzie będę spać. Przyznałam się, że jadę turystycznie, głównie żeby znaleźć miejsca związane z esperantem, a żadnego noclegu nie rezerwowałam, bo i tak bardzo krótko będę w stolicy, więc zamierzam ten czas maksymalnie wykorzystać.

Koleżanka uznała, że jestem szalona. Kiedy się rozstawałyśmy na dworcu, zaproponowała, że mogę iść z nią i nocować u jej znajomych Białorusinów. Odmówiłam, to byli dla mnie zupełnie obcy ludzie i nie chciałam nadużywać ich gościnności. Jak to się czasem mówi kolokwialnie, nie lubię wbijać się do kogoś na krzywy ryj, do tego bez zapowiedzi. Pożegnałam się i ruszyłam w stronę centrum.

Do wieczora spacerowałam i robiłam zdjęcia. W pewnym momencie trochę zgłodniałam i postanowiłam iść do jakiejś knajpy na obiad. Nie znam Warszawy zbyt dobrze, byłam akurat na Krakowskim Przedmieściu, wstąpiłam do pierwszego lepszego miejsca, w którym nie odstraszały ceny. Właśnie spożywałam zamówione gołąbki, kiedy zadzwoniła do mnie ta koleżanka z autobusu. Myślałam, że może czegoś zapomniała albo coś się stało. Okazało się jednak, że nie mogła sobie wyobrazić, jak spędzę tę noc, porozmawiała ze swoimi znajomymi i serdecznie mnie zapraszają do siebie. W dalszym ciągu miałam opory, ale stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia, jeśli będę mogła, to po prostu później się jakoś im odwdzięczę.

Musiałam jednak jakoś najpierw do nich dojechać. Najłatwiej było wsiąść do autobusu z napisem Esperanto i jechać do samego końca, do przystanku właśnie o nazwie Esperanto. Uznałam to za znak i już wiedziałam, że ten wieczór nie może źle się skończyć:)

Na miejscu czekała na mnie kolacja, którą ledwo zmieściłam, bo byłam przecież tuż po obiedzie. Później graliśmy w Sabotażystę, gdzie krasnoludki próbują zdobyć skarb, a tytułowy sabotażysta ma im w tym przeszkodzić. Pierwszy raz zetknęłam się z tą grą właśnie u nich. Rozmawialiśmy do wieczora, popijając piwo. Dowiedziałam się co nieco o Białorusi, oni wypytywali o moje plany podróżnicze. Przeprowadzili się z Mińska do Warszawy, ponieważ u siebie w kraju nie mogli kupić mieszkania. Tam nie można tak po prostu kupić sobie mieszkania. Ani za gotówkę, ani za kredyt. Trzeba odczekać ileś tam lat w kolejce albo mieć układy. W trakcie wieczoru zdążyłam też zaprzyjaźnić się z ich energicznym czarnym terierem, którego imienia już niestety nie pamiętam.

Rano udałam się na Muranów, gdzie chciałam zobaczyć esperancki mural. Niestety nie mogłam iść na grób Zamenhofa, bo była akurat sobota i cmentarz żydowski był zamknięty. Na pożegnanie dostałam jeszcze od moich nowych znajomych torbę z białoruskimi cukierkami (jego mama pracowała w fabryce słodyczy), przez co było mi zupełnie głupio, bo nie miałam jak się odwdzięczyć. Mogłam tylko z całego serca podziękować za tę niezwykłą gościnność i miło spędzony czas.

To było jedno z najdziwniejszych spotkań jakie miałam, to byli chyba pierwsi Białorusini, jakich w życiu poznałam i jeszcze w dodatku wpakowałam im się na nocleg. I chociaż ja znam mniej więcej rosyjski, była ze mną też ta koleżanka Rosjanka, więc dość naturalna byłaby rozmowa po rosyjsku, to oni specjalnie dla mnie starali się mówić po polsku, bo im szło to znacznie łatwiej i lepiej niż mi dukanie po rosyjsku. To był dla mnie wyjątkowy wieczór i na pewno będę pamiętać go do końca życia. Takiej życzliwości się nie zapomina. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz