Parę dni spędziłam w tym roku na Słowacji na dużym międzynarodowym spotkaniu. Żeby zaoszczędzić trochę pieniędzy spałam w namiocie przed akademikiem, w którym spali pozostali uczestnicy. Nie byłam jedyna, na trawniku rozbito jeszcze kilka innych namiotów.
Większość moich znajomych spała normalnie w pokojach, więc chociaż w namiocie spałam już nie raz, nie dwa, pierwszy raz robiłam to sama. Całą przestrzeń miałam do swojej dyspozycji. Namiot był kupiony specjalnie na tę okazję, bo ten pożyczony od koleżanki okazał się niekompletny, brakowało śledzi. Musiałam na szybko zorganizować coś innego.
Po przybyciu na miejsce bez większych problemów rozbiłam mój nowy nabytek. Zawsze robiłam to z kimś, ale przekonałam się, że samemu też można to zrobić. Może tylko trwa to trochę dłużej. Przez pierwszych kilka dni było spokojnie, nic się nie działo. Miałam mnóstwo miejsca, co mnie bardzo cieszyło, bo jestem wielką bałaganiarą. Byłam otoczona ludźmi, więc nie miałam się czego bać. Gdybym spała w lesie, może byłoby inaczej. Ale w środku miasta, wśród znajomych, nie oczekiwałam żadnego zagrożenia.
Podczas jednej z ostatnich nocy coś mnie obudziło. Zaczęłam się przysłuchiwać. Ktoś stał nad moim namiotem i rozmawiał. Było to dwóch mężczyzn. Stali nie obok wejścia, ale z tyłu namiotu, tuż obok mojej głowy, może dlatego mnie to obudziło, chociaż mówili ściszonym głosem. Nie wiem, czy dobrze usłyszałam, ale miałam wrażenie, że rozmawiają o białych sznurkach przy moim namiocie i o tym, że pewnie śpię. Poczułam się zagrożona, nie wiedziałam co robić. Czekać czy zacząć krzyczeć. W pewnym momencie lekko się poruszyłam. Nieznajomi przed namiotem usłyszeli to najwyraźniej, bo natychmiast uciekli. Zastanawiałam się czy nie wyjść z namiotu, ale nie widziałam w tym większego sensu. Zasnąć nie mogłam, bo bałam się, że wrócą ci dziwni ludzie. Przez jakiś czas nasłuchiwałam czy nikt się nie zbliża, ale było zupełnie cicho.
Sytuacja była zupełnie głupia, ale jestem pewna, że mi się to nie śniło. Jako że spałam sama, niestety nie mam nikogo na potwierdzenie moich słów. Nie mam tylko pojęcia, kim mogli być ci ludzie przed namiotem i co mogli ode mnie chcieć. Później skradziono mi telefon, więc może im też chodziło o to samo, a może mieli jakiś inny plan, nie wiem. Zastanawia mnie tylko, kim byli, bo mówili między sobą po angielsku. To o tyle dziwne, że spotkanie było esperanckie, więc większość uczestników rozmawia ze sobą po esperancku. Z tego można wywnioskować, że byli to najprawdopodobniej początkujący, którzy jeszcze nie znają języka lub ewentualnie osoby anglojęzyczne od urodzenia (ale takich było tylko kilka, więc raczej nie szłabym tym tropem, poza tym akcent brzmiał raczej jak u osób, dla których nie jest to język ojczysty). Nie byli to też prawdopodobnie miejscowi Słowacy, którzy mogliby się podkraść pod akademik, bo przecież mówiliby między sobą po słowacku. Wydaje mi się, że był to ktoś z uczestników, ale nieznający esperanta. Nie przysłuchiwałam się aż tak bardzo ich akcentowi, żeby poznać, z jakiego mogli być kraju. Ale nie był to raczej ani silny akcent niemiecki, ani francuski, ani rosyjski, bo te dość szybko da się wychwycić, czasem po jednym słowie.
Spotkanie się skończyło i pewnie nigdy już się nie dowiem, co się wtedy działo. Kto i w jakim celu stał pod moim namiotem. Całość brzmi tak, jakby mi się to śniło, ale jestem pewna, że tak nie było. Może szkoda tylko, że nikogo wtedy ze mną nie było, bo nie mam świadka, który przyznałby mi, że to naprawdę się wydarzyło. No i na pewno mniej bym się bała, gdybym była z kimś. Zresztą gdybym była z kimś, może wcale by do tego nie doszło, bo po prostu ktoś wcześniej przyuważył, że śpię sama i obrał sobie mnie jako najłatwiejszy cel.
Wniosek na przyszłość jest jeden: lepiej nie spać samemu w namiocie. Po pierwsze: to stwarza okazję. Po drugie: gdyby coś zaszło, nie ma świadka (załóżmy, że ktoś by mnie zaatakował, w samoobronie wbiłabym mu coś w oko i sprawa skończyłaby się w sądzie, byłoby moje słowo przeciw ich słowu, mogłabym przegrać proces, gdyby sędzia mi nie uwierzył, a nie byłoby innych dowodów). Po trzecie: w grupie zawsze cieplej. To było akurat lato, więc nie marzłam, ale teraz jesienne noce są chłodniejsze, więc mogłoby mi być zimno. Jeśli będę musiała, to oczywiście znów będę spać sama, ale zawsze lepiej co najmniej we dwójkę. W grudniu wybieram się na podobną imprezę, ale będzie w mojej okolicy, więc będę nocować u siebie w domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz