Kolejna świeża historia pociągowa sprzed chwili. Do Warszawy jechałam sama w przedziale, w stolicy miałam przesiadkę. Miejscówki są teraz obowiązkowe, więc od razu poszłam szukać swojego miejsca wyznaczonego na bilecie. Jak się okazało, w przedziale siedzieli już dwaj panowie. Odpowiedzieli po polsku na moje "dzień dobry", ale urodę mieli typowo niepolską, ciemną karnację itp. Myślałam, że to może Cyganie. Po wymianie ze mną kilku miłych zdań po polsku w stylu "dokąd jedziesz", "o, my też", przeszli na swój język. Nie ukrywam, że trochę podsłuchiwałam i staram się zgadnąć, co to za język, ale nic nie rozumiałam.
Kiedy wieszałam kurtkę, urwał mi wieszak przy kurtce i nie miałam jak jej zawiesić. Przypomniałam sobie na szczęście, że mam w plecaku komplet igieł i nitkę, bo ostatnio w podobny sposób zepsuł mi się plecak i też musiałam go zszyć. Wyciągnęłam mój zestaw małej krawcowej i przystąpiłam do naprawy. Niespodziewanie jeden z moich współpasażerów wyciągnął mały komplet różnych nici oraz igieł i zapytał, czy nie potrzebuję, bo on zabrał z hotelu, ale nie jest mu potrzebny. Odpowiedziałam, że mam już swój i nie jest mi potrzebny.
Po jakimś czasie włączyli na tablecie jakieś informacje, oczywiście też w swoim języku. Zrozumiałam tylko słowa "Ukraina" i "Galatasaray". Te dwa słowa naprowadziły mnie, jaki to może być język, ale nie miałam pewności. Wydawało mi się, że raczej mało prawdopodobne, że Cyganie oglądaliby wiadomości z Ukrainy, nie wiem nawet, czy istnieją w ogóle jakieś romskie telewizje. A zainteresowanie piłką nożną w dzieciństwie pomogło mi w identyfikacji języka, bo "Galatasaray" mógł się odnosić do klubu piłkarskiego Galatasaray Stambuł. Wciąż nie miałam jednak stuprocentowej pewności.
Panowie rozmawiali głównie w swoim języku, nie mogłam więc śledzić konwersacji, ale czasem przechodzili na polski, żeby ze mną porozmawiać. Zapytali skąd jestem, okazało się, że przynajmniej jeden z nich kojarzy moje miasto, co mnie bardzo zdziwiło. Później pytali jeszcze, co to jest Tłusty Czwartek i mówili, że wszyscy ich dzisiaj atakowali pączkami.
Miło się rozmawiało, a w pewnym momencie jeden z tych panów wyciągnął jakieś jedzenie i mnie poczęstował. Odmówiłam i próbowałam się wykręcić, bo było mi niezręcznie brać jedzenie od obcych ludzi, tym bardziej, że miałam swój prowiant, ale on tak nalegał, że w końcu wzięłam. To były jakieś naleśniki ze szpinakiem i serem pleśniowym.
W czasie rozmowy dowiedziałam się, że jeden z nich ma córkę w wieku 20 lat, może dlatego był dla mnie taki miły. Gdy zapytali mnie, czy jestem z Białegostoku, odpowiedziałam, że nie i spytałam ich o to samo. Okazało się, że sporo się pomyliłam, bo odpowiedzieli, że są ze Stambułu. W ten sposób potwierdziło się moje podejrzenie, że rozmawiają po turecku i już nawet nie musiałam o to pytać. Do Polski przyjechali chyba w interesach, bo rozmawiali przez telefon i byli już w Katowicach i kilku innych miastach, planowali odwiedzić też kolejne. Jeden z nich, rozmawiając po polsku przez telefon, zwrócił się do swojego rozmówcy wujku, możliwe więc, że ma też rodzinę w Polsce.
Nie wiem dokładnie, kim ci ludzie byli, głupio mi było wypytywać, ale niewątpliwie było to bardzo ciekawe spotkanie. Zastanawia mnie tylko, czy aż tak źle wyglądam, że aż Turcy w pociągach muszą mnie dokarmiać:)