wtorek, 25 czerwca 2013

Papryka w plecaku

Niedługo wybieram się na Słowację i przypomniał mi się śmieszny epizod z ubiegłego roku.

Mieszkaliśmy w akademiku, było nas około 200 osób. Budynek miał coś w rodzaju wewnętrznego podwórka, po prostu trawnik i drzewa, gdzie kilka osób rozbiło namioty. Któregoś dnia szłam tamtędy do koleżanek i zauważyłam plecak na środku drogi. Był niedbale rzucony, częściowo otwarty, a ze środka wypadła żółta papryka. Właściwie to chodzi o taką podłużną i wyblakle żółtą, a nie o taką bardziej okrągłą i prawie pomarańczową, wyszukiwarka twierdzi, że to niby biała papryka, ale ja zawsze mówiłam na nią żółta i tego się trzymam:)

Wracając do historii, na widok tej papryki powiedziałam tylko do kolegi: "Już wiem, czyj to plecak, na pewno Andy'ego" i zaczęłam się zwijać się ze śmiechu. Kolega dziwnie na mnie patrzył, nie bardzo rozumiejąc, o co mi chodzi.

A mnie po prostu rozśmieszyła ta papryka, bo nieodłącznie kojarzyła mi się z naszym nietypowym sąsiadem Niemcem. Otóż mieszkał on w namiocie tuż przy naszym pokoju. Było lato, okno mieliśmy prawie stale otwarte, więc czasem do nas zagadywał np., żeby skorzystać z prądu. Właściwie był bardzo miły, miał tylko dziwny zwyczaj. Zdarzało mu wieszać mokre ubrania na kracie przy naszym oknie oraz zostawiać jedzenie na naszym parapecie. Suszenie ubrań nam nie przeszkadzało, może tylko trochę śmieszyły nas kreacje naszego sąsiada (Andy miał ok. 40-50 lat i swoją ulubioną koszulkę, czyli fluorescencyjnie żółtą siateczkę). Problemy sprawiało jego jedzenie na parapecie. Raz zostawił niedojedzony kawałek drożdżówki. W innym dniu zostawił paprykę, właśnie taką "żółtą po mojemu", jak opisałam to wyżej. Gdyby to leżało tam przez chwilę, nie mielibyśmy raczej nic przeciwko. Ale on potrafił zostawić to jedzenie na parę dni, a przez ten czas zlatywały się do tego osy, które przez otwarte okno wlatywały nam do pokoju.

Na widok tej papryki w plecaku od razu wyobraziłam sobie nasz parapet sprzed kilku dni pełny papryki oraz żarówiastą koszulkę Andy'ego. Nie mogłam opanować śmiechu, bo to była dla mnie już zbyt duża dawka absurdu. Nigdy wcześniej nie rozpoznałam cudzych rzeczy na podstawie papryki. Całości dopełniał awangardowy wizerunek sąsiada i fakt, że otwarty plecak leżał rzucony na środku drogi, a właściciela nie było widać nigdzie w pobliżu.

Osobom postronnym sytuacja wydaje się prawdopodobnie zupełnie niezabawna, ale u mnie wspomnienie tej papryki do tej pory wywołuje uśmiech na twarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz