wtorek, 23 kwietnia 2013

Holowanie pociągu, czyli "bierzemy tego klamota!":)

Wczoraj spotkało mnie na kolei dość nietypowe zdarzenie. Otóż mój pociąg był holowany. Ale zacznijmy od początku. 

Planowałam zdążyć do Wrocławia na koncert o 19. Wybrałam więc ten pociąg, który miał dotrzeć do stolicy Dolnego Śląska o 17:30, aby mieć trochę czasu w zapasie (np. żeby zostawić w mieszkaniu plecak i się przebrać). Poza tym z usług pkp korzystam dość często, zatem wiedziałam, że na punktualność nie ma za bardzo, co liczyć i marne szanse, że będziemy równo z rozkładem. Zwykle doliczam 15-20 minut do planowanego czasu przyjazdu, czasem nawet pół godziny. Byłam pewna, że nawet jeśli nie przyjadę równo o 17:30, to na koncert zdążę. 

Przed Jaworzyną Śląską nagle pociąg zatrzymał się w szczerym polu. Słychać było tylko takie dziwne odgłosy, jakby syczenie. W jednym z wagonów przed nami pojawił się ktoś z obsługi pociągu. Po chwili zapaliły się wszystkie światła, chociaż było jeszcze zupełnie jasno, by moment później zgasnąć i zapalić się ponownie. Przez cały pociąg przeszła pani kierownik pociągu i poinformowała wszystkich podróżnych, że nastąpiła awaria i na razie nie pojedziemy. Po jakimś czasie otworzyły się wszystkie drzwi. Niektórzy pasażerowie zaczęli z zaciekawiem i niepokojem wychylać się przez okna, niektórzy podeszli do drzwi. Przy jednym z wagonów majstrował pan maszynista. Od czasu do czasu pomagali mu też inni panowie, nie wiem czy z obsługi, czy po prostu zwykli pasażerowie. Pan maszynista odkręcał coś, zamykał, kopał itp. Niestety nic nie pomagało. Co jakiś czas zerkał do góry lub prosił kogoś, aby powiedzieć, czy to coś u góry się poruszyło. Ze strzępów rozmowy usłyszałam tylko dość niepokojącą informację, że zamiast 3 atmosfer ciśnienia, jest tylko 1,5. 

Dwójka pasażerów nie chciała lub nie mogła już czekać. Najpierw młody chłopak wyskoczył na tory i poszedł środkiem pola do Jaworzyny. Za jakiś czas w jego ślady poszła jakaś dziewczyna. W którymś momencie pani konduktor wręcz biegiem popędziła na koniec pociągu w poszukiwaniu jakiegoś przedmiotu. Nie było go tam. Za jakiś czas przyniosła jednak maszyniście coś innego, nie widziałam dokładnie z daleka, co to mogło być. 

Pan maszynista na zmianę zamykał drzwi, otwierał, majstrował coś w pociągu i pod nim. Nic nie pomagało. Czas mijał, byliśmy już opóźnieni ponad pół godziny i dalej staliśmy w tym samym miejscu. Wreszcie ponownie przyszła pani konduktor i ogłosiła, że przyślą po nas coś z Jaworzyny i nas pociągną, a tam będziemy się mogli przesiąść na pociąg do Wrocławia albo do Wałbrzycha, jeśli ktoś będzie chciał. Pan maszynista przeszedł wzdłuż całego pociągu i tak jakby spod każdego wagonu spuszczał powietrze (nie wiem, co dokładnie robił, w każdym razie miało to taki syczący dźwięk). Usłyszałam też kawałek rozmowy o tej całej sytuacji: "wszystko w tym pociągu jest, nawet szczotka do kibla, ale nigdy nie ma tego, co potrzeba - bezpieczników". Po jakimś czasie podjechał ten pojazd, który miał nas odholować do Jaworzyny. Poprawiło mi humor zdanie pana, który po nas przyjechał: "No, zabieramy tego klamota!". Trochę trwało, zanim nas podpięto. 

W międzyczasie usłyszeliśmy, że za nami nadjeżdża kolejny pociąg i to o dziwo, po drugim torze! Dla wyjaśnienia - w tym miejscu na całej trasie są tylko 2 tory, więc skoro my staliśmy na jednym, tamten jechał po drugim torze w tę samą stronę, to znaczy że żaden tor już nie został dla pociągów jadących w przeciwną stronę, czyli od Wrocławia do Jeleniej Góry. Tym pociągiem, który nadjeżdżał, był "Kamieńczyk" właśnie z Jeleniej Góry. Kiedy nas wyprzedzał, widziałam jak przyglądają nam się ze zdziwieniem tamci pasażerowie. 

W końcu zostaliśmy podczepieni do holownika. Początkowo jechaliśmy bardzo powoli, ledwo się toczyliśmy. Ale po chwili trochę przyśpieszyliśmy, prawie do prędkości normalnego pociągu. Wyprzedziliśmy nawet "Kamieńczyka". W Jaworzynie wszyscy wysiedli. Okazało się, że holowała nas po prostu inna lokomotywa. Nie wiem dlaczego, ale spodziewałam się jakiegoś specjalnego kolejowego holownika. W tym momencie przypomniałam sobie, że przecież mam przy sobie aparat. Gdybym zrobiła to wcześniej, mogłabym dokumentować całą akcję. A tak mam tylko zdjęcie pojazdu, który dociągnął nasz biedny pociąg do Jaworzyny.
W Jaworzynie część pasażerów przesiadła się na pociąg z powrotem do Wałbrzycha. Byłam zdziwiona, że był od razu podstawiony, ale przypomniałam sobie, że przecież i tak nie mógł jechać, bo jego normalny tor zajął ten "Kamieńczyk", który nas wymijał, a na drugim byliśmy my. Pozostali łącznie ze mną przesiedli się do "Kamieńczyka" i ruszyli w dalszą podróż do Wrocławia. Szczęście w nieszczęściu było takie, że zdarzyło się to w poniedziałek, a nie np. w piątek czy w niedzielę, kiedy pociągi są zapchane. Dzięki temu oba pociągi nie miały pełnego obciążenia i nie było tragedii, kiedy jeden pociąg musiał nagle i niespodziewanie pomieścić pasażerów z obu składów. Niestety problem mieli ci, którzy potrzebowali być we Wrocławiu na konkretną godzinę, bo mieli np. ważne spotkania lub przesiadki na inne pociągi. Dobrze też, że nie wydarzyło się to zimą, bo oczekiwanie przy otwartych drzwiach mogłoby wszystkich wykończyć.

Dojechaliśmy jakoś tuż przed godziną 19, więc mieliśmy prawie 1,5 godziny opóźnienia. Na koncert tym razem nie poszłam. Gdybym wiedziała, że i tak nie dojadę na zaplanowaną godzinę, to mogłabym jechać np. tym "Kamieńczykiem", na który ostatecznie i tak musiałam się przesiąść albo jeszcze późniejszym osobowym. Spędziłabym wtedy więcej czasu w domu, zamiast siedzieć bezproduktywnie w pociągu. Nie miałam ze sobą nawet żadnej książki, więc moim jedynym zajęciem było śledzenie rozwoju akcji naprawczo-ratunkowej. 

Zastanawiałam się nad złożeniem reklamacji, ale stwierdziłam, że nie warto. Kosztowałoby mnie to więcej zachodu niż wynosiła cena biletu. Nie mam nic do obsługi pociągu, wręcz przeciwnie. Moim zdaniem należy im się pochwała, zarówno pani kierownik pociągu jak i panu maszyniście. Zwykle w czasie podobnych awarii obsługa nie raczy powiedzieć ani słowa, pasażerowie muszą się wszystkiego sami domyślać, natomiast pani konduktor przychodziła co jakiś czas i informowała nas o sytuacji. Wiem, że nie jest to łatwe, kiedy pasażerowie są zdenerwowani i często mają pretensje. A pan maszynista ze wszystkich sił starał się naprawić usterkę, najwyraźniej nie było to możliwe w tych warunkach.

W polskich pociągach przeżyłam już wiele. Uczestniczyłam lub byłam świadkiem m.in takich sytuacji jak: pilnowanie psiej budy, atak padaczki, słuchanie finału mistrzostw świata w piłce nożnej, dostarczanie przesyłek konduktorskich przez pasażerów (bo konduktor nie chciał przyjąć:)), prezentowanie obleśnej rany przez pana żula, przemyt papierosów, spanie na półkach bagażowych, cofanie pociągu (bo maszynista chyba zapomniał się zatrzymać na stacji i musiał się wracać:)). Nie sądziłam jednak, że kiedykolwiek przeżyję holowanie pociągu:)

4 komentarze:

  1. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja spotkałam się do tej pory tylko i wyłącznie z holowaniem samochodu i to mojego, gdyż odmówił współpracy. W takiej sytuacji zgłosiłam się bezpośrednio do https://glinski-hol.pl/ i właśnie ta pomoc drogowa wykonała naprawdę kawałek bardzo dobrej pracy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.

    OdpowiedzUsuń