wtorek, 26 lutego 2013

Skoki z nasypu

Przed paroma dniami jechałam wieczorem pociągiem z Wałbrzycha do Wrocławia, takim zwykłym, bez przedziałów. Był zapchany, więc przysiadłam sobie na plecaku w korytarzu. Cała trasa zleciała dość szybko. Byliśmy już we Wrocławiu, w okolicach ulicy Grabiszyńskiej. Nagle w całym pociągu zgasło światło. Jednocześnie zaczęliśmy zwalniać, aż się zupełnie zatrzymaliśmy. Na tej trasie to właściwie nic nowego. Myśleliśmy, że to chwilowa awaria. Wszyscy czekali już ubrani, gotowi do wyjścia, bo byliśmy już prawie na dworcu.

Czekaliśmy w tych ciemnościach, a obok nas przejeżdżały inne pociągi. Wiedzieliśmy więc, że to tylko z naszym pociągiem jest coś nie tak, a nie z całą trakcją czy stacją. Po jakimś czasie światło wróciło, ale na krótko. Po chwili znowu zgasło i stłoczeni przy wyjściu czekaliśmy na rozwój sytuacji. Oczywiście nie doczekaliśmy się jakiejkolwiek informacji ze strony obsługi pociągu, konduktor w ogóle nie przychodził. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Niektórzy ludzie mieli przesiadkę, innym z powodu naszego opóźnienia uciekły kolejne pociągi. W takim przypadku musieli na szybko organizować jakiś nocleg we Wrocławiu.

Ludzie byli już mocno zdenerwowani sytuacją. Byliśmy już właściwie we Wrocławiu, ale z nieznanych przyczyn zatrzymaliśmy się tuż przed dworcem i nie mogliśmy wysiąść. Zobaczyliśmy, że z innych przedziałów ludzie zaczęli wysiadać. Myśleliśmy, że może to konduktor otwiera drzwi i każe ludziom wysiadać. Czekaliśmy dalej, ale nikt nie przyszedł. Mając już dość bezsensownego oczekiwania, ktoś postanowił otworzyć wreszcie drzwi, zrywając blokadę. Wszyscy zaczęliśmy wyskakiwać na nasyp kolejowy. Nie było to łatwe, bo miałam ogromny plecak i torbę, a na torach leżał jeszcze śnieg. Zejście z nasypu było całe w błocie i śniegu, na szczęście się nie poślizgnęłam (choć niewiele brakowało) i zeszłam przytrzymując się krzaków.

Ze strony obsługi pociągu dalej nie widzieliśmy żadnej reakcji. Tłumy zaczęły samowolnie wysiadać, wyglądało to jak ewakuacja. Widzieliśmy tylko konduktora wyglądającego przez okienko z kabiny maszynisty. Ktoś z tłumu rzucił, żeby zacząć to nagrywać. Ja poszłam spokojnie na tramwaj i pojechałam do domu. Gdy mój tramwaj odjeżdżał z przystanku, pociąg w dalszym ciągu stał w tym samym miejscu, tuż przed wiaduktem. Ciekawa jestem, ile jeszcze tak stał. Myślałam, czy nie złożyć reklamacji tak jak ostatnio, ale stwierdziłam, że nie chce mi się walczyć o taką małą kwotę. Mam nadzieję, że skargę złożą osoby, które dzięki PKP musiały na gwałt szukać nieprzewidzianego noclegu we Wrocławiu. Kolej powinna im pokryć koszty hotelu itp, bo to nie ich wina, że nie zdążyły się przesiąść.

W całej sytuacji najbardziej dziwi mnie jedno. Rozumiem, że pociąg może się zepsuć, są jakieś nietypowe okoliczności, nie wszystko da się przewidzieć. Ale dlaczego nikt nie przyszedł nam powiedzieć, co się stało i ile jeszcze będziemy czekać? To by uspokoiło wszystkich pasażerów i być może zaczekalibyśmy spokojnie w pociągu, zamiast z niego wyskakiwać. Taka sytuacja stwarzała zagrożenie, bo komuś mogło się coś stać podczas zeskakiwania lub później podczas schodzenia ze śliskiego nasypu. Wydaje mi się, że wystarczyłoby kilka słów konduktora, żeby wszystko skończyło się inaczej, w bardziej cywilizowany sposób.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Poeta w tramwaju

Niebywale poprawiła mi dzisiaj humor pewna sytuacja z tramwaju. Za mną stało dwóch chłopaków, chyba znajomych. Na przystanku dosiedli się ludzie. Usłyszałam strzępy rozmowy za plecami, myślałam, że to ci chłopacy rozmawiają. Ale rozmowa stawała się coraz głośniejsza i mimowolnie zaczęłam się przysłuchiwać. 

Okazało się, że to zupełnie obcy mężczyzna zaczął opowiadać chłopakowi, że spotkał dzisiaj swojego nauczyciela z podstawówki. Był bardzo szczęśliwy z tego powodu, zaczął mówić o starości, o przemijaniu. Zaciekawiło mnie to, bo początkowo myślałam, że to żul, który chce wyłudzić pieniądze. Na szczęście niepotrzebnie się martwiłam, mężczyzna ten był bardzo miły i sympatyczny. Co prawda wątpię, żeby był trzeźwy, ale mimo wszystko bardzo mnie urzekło jego zachowanie.

Nie poprzestał on na podzieleniu się wrażeniami ze spotkania po latach i rozważaniach nad przemijaniem. Zaczął recytować swój wiersz! Był dość krótki i nawet mi się podobał. Zapytał tamtego chłopaka o opinię, a po chwili sam zaczął interpretować własny utwór. Potem recytował jeszcze wiersz jakiegoś międzywojennego poety, próbowałam nawet znaleźć w internecie ten wiersz, ale z marnym skutkiem. Być może był to wiersz Władysława Broniewskiego "Rysunek", bo pamiętam, że był tam rym "gruszy-prószy" albo coś podobnego.

Na koniec zapytał tego młodego chłopaka, co studiuje. Pochwalił się także, że chce właśnie wydać książkę, ale ma problemy z wydawcą, bo to dużo kosztuje. To miała być jakaś książka prozatorska, o życiu. Żegnając się z chłopakiem, który musiał już wysiąść, bardzo ładnie podziękował mu za rozmowę i stwierdził, że prawdopodobnie nigdy już się w życiu nie spotkają.

Bardzo zaskoczyło mnie zachowanie tego człowieka. Początkowo wzięłam go za pijaka, który zaczepia ludzi, ale okazało się, że był to bardzo sympatyczny mężczyzna. Nawet jeśli trochę podkoloryzował swoją historię o poezji i książce, to nawet w jego wypowiedziach było słychać, że jest bardzo oczytany lub wykształcony - wyrażał się bardzo składnie, dość refleksyjnie, bez wulgaryzmów. Jego bezpośredniość i radość od razu mi się udzieliły, trudno było mi ukryć uśmiech na twarzy.

Gdyby tak częściej można było spotkać poetów w tramwaju!:)

czwartek, 14 lutego 2013

Łódzkie murale i graffiti

Krótka relacja z wyprawy do Łodzi. Pierwszy mural, jaki zauważyłam, to właśnie wielka łódź na Piotrkowskiej ze znanymi elementami architektury miasta oraz czerwonym tramwajem.
Tuż obok znajduje się też inny mural, mniej w moim guście. Częściowo kreskówkowy, chociaż nie do końca, bo kobieta wygląda prawie normalnie, gdyby nie to, że jej żebra widać i ma odciętą głowę, z której wypadają mniejsze głowy:)
Idąc dalej trafiłam na fajny napis: "You are not lost, you are here". Podoba mi się takie podejście, jestem podobnego zdania:) To chyba była jakaś kawiarnia.
Kolejnego napisu nie zauważyłam będąc na miejscu, dostrzegłam go dopiero oglądając zdjęcia w domu. Nieźle mnie to rozbawiło, bo zupełnie przypadkiem i nieświadomie utrwaliłam na aparacie jedną z potyczek słownych kibiców Widzewa i ŁKS-u fotografując fontannę miejską. Jak twierdzi drużyna przeciwna "ŁKS nie wita dnia uśmiechem". Sam wandalizm mnie denerwuje, bo ci ludzie nie mają żadnych świętości, malują po świeżo pomalowanych elewacjach. Ale z drugiej strony, wolę już takie zabawne teksty niż jakieś przekleństwa lub bieganie z maczetami.
Idąc Piotrkowską, w miejscu gdzie jest aleja polskich gwiazd, znajduje się mural ze znanymi Polakami, którzy byli mieszkańcami Łodzi lub w jakiś sposób są z nią związani. Są tam m.in. Jagiełło, Piłsudski, Reymont, Tuwim, Zamenhof, Sztaudynger, Poznański, Skwarczyńska itp.
W pobliżu cmentarza i Manufaktury zauważyłam Stanisława Moniuszkę, niestety w towarzystwie szpecącego billboardu.
Na jednej z uliczek w centrum, nie pamiętam już której, namalowana jest plansza do Eurobiznesu. To chyba pozostałość po staraniach Łodzi o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Łódź przegrała z Wrocławiem, ale mural bardzo mi się podoba, tym bardziej, że jest tam Wilno, Ryga i Tallin:)
Na jednym ze starych zabytkowych drewnianych domów znalazłam tabliczkę z napisem: 
...Gdy "wielkie dobro" umiera
"zło" się baczniej
ludziom przygląda!...
Nie do końca wiem, o co chodzi, kto jest autorem i do czego się to odnosi. W internecie nic na ten temat nie znalazłam. Niemniej rzecz jest dośc interesująca.
W przejściu podziemnym zaciekawiło mnie natomiast coś innego, początkowo przeszłam obojętnie, myśląc, że to zwykłe bazgroły.
Okazało się jednak, że ta częściowo już zamalowana postać to Jan Ewangelista lub Jezus (nie wiem, jaka była intencja, twarzy nie widać), a napisane tam słowa to dość swobodna interpretacja Ewangelii:
Daję wam nowe polecenie, żebyście się kochali nawzajem tak, jak ja was pokochałem; żebyście i wy pokochali jedni drugich. No bo po tym wszyscy poznają, że jesteście z mojej ekipy, jeżeli będziecie się kochać nawzajem
To jeszcze nic, najbardziej rozwalił mnie podpis: "Dobra Czytanka wg. św. zioma Janka J 13, 34-35". Trochę tylko ta niepotrzebna kropka po według mnie zawiodła. Nie wiem, czy to jakaś szersza akcja czy jednorazowy pomysł, ale trzeba przyznać, że sposób na głoszenie Słowa Bożego dość oryginalny:)
Ostatnia rzecz, jaką spotkałam na swojej drodze, to kolejny wpis kibicowski. Tym razem zataczający szersze kręgi, bo nie dotyczy Łodzi bezpośrednio tylko Pelikana Łowicz. Spodobała mi się gra słów, bo wystarczy zmienić jedną literę i całkowicie zmienia się sens zdania. "Pelikan Łowicz bierze korki u Dumbledore'a", czyli pobiera u niego korepetycje. Nie mam pojęcia z czego, bo on chyba nie uczył, był tylko dyrektorem:) Albo "Pelikan Łowicz pierze korki u Dumbledore'a", czyli pierze u niego swoje buty piłkarskie zwane korkami (chciałam takie mieć w dzieciństwie, ale nigdy się nie dorobiłam:)).
To było spojrzenie na Łódź z dość nietypowej strony, może innym razem podzielę się normalniejszymi zdjęciami.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Cmentarz prawosławny w Białymstoku

Wcześniej przedstawiłam relację z wizyty na cmentarzu ewangelickim. Teraz kilka zdjęć z cmentarza prawosławnego. Poniżej kaplica cmentarna, ciekawa z wyglądu z tej przedstawionej przeze mnie strony. Z drugiej strony wygląda mniej interesująco, bo jest tam współczesna przybudówka, która przynajmniej moim zdaniem, nie do końca pasuje. W intenecie przeczytałam, że cerkiew Wszystkich Świętych została częściowo zniszczona przez pożar. Może ta dobudowana część to rozwiązanie tylko tymczasowe.
W jedną ze ścian tablicy została wmurowana tablica pamiętniająca duchownego Michaiła. Niby znam rosyjski, ale z trudem mogę cokolwiek z tej tablicy odczytać. Albo to nie jest po rosyjsku albo ta czcionka jest taka dziwna. 
Na cmentarzu znajduje się wiele bardzo ładnych, zabytkowych nagrobków, podobnych do tych wileńskich.
Kiedyś nagrobki były małymi działami sztuki, obecnie prawie wszystkie wyglądają tak samo. Rzadko można spotkać takie, które się jakoś wyróżniają.
Kiedyś nagrobek coś mówił o zmarłym. Chociaż cmentarz był przykryty sporą warstwą śniegu, zauważyłam, że jeden z grobów jest ozdobiony kotwicą. Może został tutaj pochowany marynarz.
Szkoda, że obecnie pomniki nagrobne w większości są robione na jedno kopyto. Dawniej prawie każdy wyglądał inaczej.
Przypadkiem trafiłam na zupełnie nietypowy pomnik symboliczny pamięci Ormian zamordowanych przez Turków z napisem również w języku ormiańskim. Co ciekawe, wersja w języku polskim jest przykładem mowy kresowej, różniącej się od polszczyzny ogólnopolskiej. 
 Napis głosi:
NA PAMIĘĆ DLA 1500000 ORMIAN
ZAMORDOWANYCH
24 IV 1915 R
PRZEZ TURKÓW
W polszczyźnie ogólnopolskiej brzmiałoby to: "Pamięci 1500000 Ormian...". Takie różnice regionalne są bardzo interesujące, zwłaszcza dla filologów.

piątek, 1 lutego 2013

Białostockie dworce

Przyszedł czas na przedstawienie dwóch dworców w Białymstoku. Pierwszy, na jaki trafiłam to Białystok Fabryczny. Nie wiem, czy jeszcze jeżdżą tamtędy pociągi, ale sam dworzec najwyraźniej od dawna jest nieczynny.
Jak widać na powyższym zdjęciu, budynek jest na sprzedaż. Może po zmianie właściciela los dworca się odmieni i nie będzie już straszył. Sądząc po niepokrytych śniegiem szynach, coś jednak jeszcze tamtędy przejeżdża.
Jeśli dworzec nie jest już potrzebny kolei, może jakiś sklep albo restaurację można by tam otworzyć. Wszystko zależy od pomysłu nowego właściciela.
Drugi z odwiedzonych przeze mnie dworców to oczywiście dworzec Białystok w centrum miasta. 
 Budynek jest ładny zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Chyba był niedawno remontowany.
Zaskoczyło mnie zwłaszcza to, jak wygląda poczekalnia w środku. Jest niewielka, ale całkiem przytulna. Bardzo spodobały mi się schody i to, że można wejść sobie na pięterko, gdzie znajduje się m.in. kawiarnia.
Urzekły mnie zwłaszcza kwiaty na pięterku. Można sobie usiąść na takiej ławeczce i spokojnie odpocząć. Nie kojarzę żadnego innego dworca, gdzie w poczekalni byłyby kwiaty. Zawsze tylko jakieś marmury albo drewno. Moim zdaniem dworce w całej Polsce mogłyby brać przykład z tego białostockiego. Warto wspomnieć, że oprócz roślin na pięterku była też mała wystawa. Dotyczyła Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, więc nie wiem czy to tylko chwilowa atrakcja, czy na stałe są tam jakieś wystawy. To dobry pomysł, żeby umilić pasażerom czas oczekiwania.
Przed dworcem stoi mały bar. Niby nic w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że nazywa się on "Ciuchcia" i stoi na torach tuż obok starej, zabytkowej lokomotywy:)
Od strony wyjścia na perony znajduje się tablica poświęcona Józefowi Piłsudskiemu, który przez Białystok często jeździł do Wilna.
Na koniec zdjęcie budynku dworcowego i peronów przy zachodzie słońca wykonane z kładki nad torami.
Od teraz dworzec w Białystoku stał się jednym z moich ulubionych. Zdecydowanie ma swój urok. Mam tylko nadzieję, że jak najdłużej utrzyma się w obecnym stanie, nie zostanie zaniedbany ani zniszczony przez chuliganów. Wszyscy powinni dbać o takie zabytki, aby przetrwały jak najdłużej. Dworzec wygląda ładnie jak na współczesne czasy, ale jeszcze większe wrażenie robią jego stare zdjęcia, na których nawet poczekalnia drugiej klasy wygląda jak luksusowa restauracja.