Wczoraj jechałam do Wilna. Jechałam, ale nie dojechałam. A wszystko dzięki polskim kolejom.
Z dworca Warszawa Zachodnia miałam mieć wczoraj o 6:20 autobus. Już na początku października kupiłam bilety w obie strony przez internet. Ale jakoś do tej Warszawy musiałam się dostać. Sprawdziłam pociągi i nastawiłam się na pociąg o 16, którym byłabym w Warszawie ok. 23 i miałabym całą noc czekania na dworcu. Przyznaję, że w ostatniej chwili (czyli dzień przed odjazdem) postanowiłam sprawdzić jeszcze autobusy, znalazłam taki o 21, który by pasował, ale nie było już miejsc. Został mi więc jedynie pociąg, ale zdecydowałam pojechać "skrótem" przez Kraków, żeby nie koczować całą noc na warszawskim dworcu, na którym miałam już przejścia jakiś czas temu, wracając z Wilna (Krwawiący Ukrainiec w Warszawie).
Z Wrocławia wyruszyłam pociągiem "Wyspiański" do Krakowa. Tam miałam godzinę, żeby okrążyć dworzec, bo niestety prawie wszystko o tej porze było już pozamykane (było po 23). Z Krakowa pociągiem "Monciak-Krupówki" (do Gdyni) miałam dotrzeć do Warszawy Zachodniej o 4:53. Choć było jeszcze późniejsze połączenie (byłabym wtedy ok. 6 rano w Warszawie) wybrałam ten pociąg, bo założyłam, że na pewno się spóźni. Nieszczęsna, nie przewidziałam jednak, że prawie półtorej godziny zapasu, może nie wystaczyć.
Podróż mijała znośnie, przedział był pełny, ale wszyscy starali się jakoś przespać.
W Skarżysku-Kamiennej postój zaczął się przedłużać. Staliśmy już kilkanaście minut i nikt nie wiedział dlaczego. Gdy minęło pół godziny, a my nadal nie ruszyliśmy z miejsca, część pasażerów zaczęła głośno wyrażać swoje niezadowolenie, tj. kląc ile wlezie:) Po godzinie jeden chłopak z naszego przedziału próbował dodzwonić się na infolinię kolejową, aby dowiedzieć się, co się stało, bo nikt z obsługi pociągu nie przyszedł nas poinformować. Chyba niewiele więcej się dowiedział. Czekaliśmy dalej, nie znając przyczyny opóźnienia, ani nie wiedząc ile jeszcze może to potrwać. Widzieliśmy tylko, jak mijają nas wszystkie inne pociągi, w tym towarowe. Pozwalało to przypuszczać, że problem nie leży raczej w przejezdności trasy, ale prawdopodobnie w samym pociągu. Usłyszeliśmy tylko głos naśladujący ogłoszenia nadawane przez konduktorów, że uprasza się wszystkich pasażerów, aby wysiedli i zaczęli pchać pociag:) Dodam tylko, że było już po 3 w nocy, ale jak widać niektórym dopisywał humor:)
Po dwóch godzinach łaskawie zjawił się pan konduktor, aby poinformować nas, że nie ruszymy raczej przed godziną 7, a obok stoi pociąg do Otwocka, na który chętni mogą się przesiąść. Dotyczyło to przede wszystkim zmierzających do Warszawy, bo tym jadącym do Gdyni niewiele taka przesiadka mogła pomóc. Nie mając nic do stracenia, przesiadłam się na ten pociąg do Otwocka. Miałam jeszcze nadzieję, że zdążę na ten autobus o 6:20 do Wilna. Niestety był to zwykły osobowy, który zatrzymywał się na każdej stacji, więc okazało się, że będę w Warszawie Zachodniej dopiero po godzinie 7. W dodatku z każdą stacją wsiadało coraz więcej podróżnych, tak że przed samą Warszawą ludzie stali już w korytarzach i między siedzeniami, stłoczeni do granic możliwości.
Na dworcu w Warszawie Zachodniej znalazłam się ok. 7:30, więc nawet miałam już komu pomachać, autobus do Wilna odjechał ponad godzinę temu. Myślałam, że może uda mi się złapać jakiś późniejszy. Pomijając fakt, że nie lubię tego dworca, ciągle kręciłam się od dworca autobusowego do kolejowego, w poszukiwaniu informacji. Kolejny autobus wg rozkładu miał być dopiero o 23. Nie miałam internetu, żeby sprawdzić, czy na pewno nie ma nic wcześniej. Postanowiłam zapytać na kolei, czy nie ma jakiegoś wcześniejszego pociągu i przy okazji dowiedzieć się, jak reklamować te bilety, żeby dostać zwrot pieniędzy.
Pan z informacji kolejowej zaproponował mi pociąg o 15 do Wilna, ale przez Mińsk. Sam się zorientował po chwili, że przecież potrzebna jest białoruska wiza, więc nie mogę skorzystać z jakże interesującej oferty. Nie było żadnego normalnego pociągu do Wilna. Miałam już dość całonocnej podróży, nie chciałam czekać do 23 na kolejny autobus na Litwę, więc kupiłam bilet powrotny do Wrocławia.
Wróciłam mniej więcej po 24 godzinach od wyruszenia, przejeżdżając przez wiele polskich miast: Katowice, Zabrze, Kraków, Kielce, Radom, Łódź, Kalisz. Niestety moja podróż nie miała żadnego celu i sensu. W związku z tym od razu po powrocie złożyłam pisemną reklamację, mam nadzieję, że oddadzą mi pieniądze za bilety. Mam też nowe postanowanie noworoczne: zawsze mieć przy sobie białoruską wizę:) A właściwie, to najlepiej mieć od razu również chińską, amerykańską, północnokoreańską, iracką, wietnamską, indyjską. Wiza do Górskiego Karabachu, Arabii Saudyjskiej, Gabonu i Demokratycznej Republiki Konga też się może przydać. Nie znasz dnia, ani godziny:) Kto wie, co może się stać w trakcie podróży.
Po tej podróży pogłębiła się moja niechęć do dworca Warszawa Zachodnia. Jedyne, co mi się spodobało, to napisy nie tylko po polsku i angielsku, ale też po rosyjsku. Pewnie tylko ze względu na Euro, ale dobrze że są.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz