Tym razem to nie ja udałam się w podróż, ponieważ przyjechała do nas grupa rosyjskich studentów. Wkrótce ja wybieram się do Rosji, więc pewnie nazbiera się kilka ciekawych opowieści, ale na razie postanowiłam podzielić się przemyśleniami i ciekawostkami z pobytu naszych gości u nas.
W czasie ich wizyty wypadała akurat rocznica agresji na Polskę 17 września. Mieliśmy tego dnia zaplanowaną wspólną kolację i umówiliśmy się, że spotkamy się w rynku. Nie wiedzieliśmy, że narodowcy organizują tego dnia w tym samym miejscu demonstrację antykomunistyczną. Baliśmy się, że naszych gości mogą spotkać jakieś nieprzyjemności, jeśli ktoś usłyszy od nich rosyjski, dlatego woleliśmy dmuchać na zimne i na wszelki wypadek zmieniliśmy miejsce i godzinę zbiórki. Lepiej nie kusić losu.
Polityka czasem wkraczała też do naszych rozmów. Niby w formie żartu i na luzie, ale nie do końca podobało mi się planowanie rozbioru Ukrainy albo pytania "Wilno jest polskie czy rosyjskie?". Wolałam te momenty, w których nie było między nami historii i polityki, kiedy razem śpiewaliśmy ukraińskie piosenki albo malowaliśmy jeden wielki wspólny rysunek.
Jedno z dziwnych pytań, jakie otrzymałam, brzmiało czy można u nas iść do więzienia z jazdę rowerem pod wpływem alkoholu. Bo oni gdzieś słyszeli, że u nas za to zamykają. Zupełnie mnie to zaskoczyło i sama nie bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć. Podobne pytania pojawiały się dość często.
Co jest najlepszą pamiątką z Polski dla Rosjanina? Atlas chmur. I nie chodzi mi tu o książkę lub film z Tomem Hanksem. Mam na myśli album ze zdjęciami prawdziwych chmur, z polskim opisem. Jeden z Rosjan kupił go dla swojego kolegi, który studiuje meteorologię, uznając, że skoro nazwy chmur są po łacińsku, to jakoś sobie ten kolega poradzi. Dodam jeszcze, że dla siebie kupił atlas grzybów, również po polsku i z łacińskimi nazwami.
Przebojem ich pobytu było хлопанье, czyli po naszemu klaskanie. Pewien Rosjanin przyznał się, że razem ze znajomymi zbierają się od czasu do czasu np. co tydzień w pewnym miejscu w ok. 800 osób, żeby poklaskać. I tak przez 4 godziny. Podobno to bardzo relaksuje, wprowadza w rodzaj transu. Nawet pozostałym Rosjanom wydało się to tak dziwne, że zaczęli sobie z tego żartować i później przy każdej okazji np. jak ktoś wchodził albo wychodził zaczynaliśmy klaskać, a właściwie хлопать:)
Jedzenie na mieście w Polsce wydaje się drogie? Nie dla Rosjan. Byliśmy kilka razy na wspólnym obiedzie w miejscach, w których nakłada się porcje samemu i jedzenie jest ważone przy kasie. Polacy starali się w większości ograniczać. Rosjanie wręcz przeciwnie. Nakładali sobie duże porcje, brali zupę, deser, kompot, a czasem nawet dwa. Okazało się, że u nich jedzenie w najtańszych miejscach jest co najmniej dwa razy droższe, więc u nas mogą sobie poszaleć, a i tak zapłacą mniej niż musieliby wydać u siebie w Petersburgu. Trochę przeraża mnie ta perspektywa, bo nie chcę zbankrutować.
Podobnie zresztą jest z elektroniką. Usłyszałam od Rosjanina, że bardzo żałuje, że nie wiedział, że taki sprzęt jest u nas tańszy, to wziąłby ze sobą więcej pieniędzy. Nie wspominam już o Rosjankach, które codziennie latały na zakupy w galeriach handlowych, chodziły do fryzjera itp.
Rosjanie nauczyli nas też słowa авось, które odpowiada mniej więcej naszemu "jakoś to będzie" albo "oj tam, oj tam". Miało to miejsce przy okazji alfabetu, który miała stworzyć każda z drużyn. My nauczyliśmy ich, co znaczy m.in. "haratać w gałę" i kim są dresiarze. Dresiarze nas połączyli, bo okazało się, że Rosjanie też mają swój odpowiednik, czyli gopników.
Polska część projektu przebiegła naszym zdaniem całkiem fajnie, Rosjanom też się podobało. Byłam zdziwiona, że większość z nich już kiedyś w Polsce była, a nawet jeśli nie, to i tak miała sporą wiedzę o naszym kraju. Często zadawali dość szczegółowe pytania. Ciekawa jestem, jak minie nam czas w Petersburgu, na pewno nie zdążymy zobaczyć wszystkiego, co byśmy chcieli.
W czasie ich wizyty wypadała akurat rocznica agresji na Polskę 17 września. Mieliśmy tego dnia zaplanowaną wspólną kolację i umówiliśmy się, że spotkamy się w rynku. Nie wiedzieliśmy, że narodowcy organizują tego dnia w tym samym miejscu demonstrację antykomunistyczną. Baliśmy się, że naszych gości mogą spotkać jakieś nieprzyjemności, jeśli ktoś usłyszy od nich rosyjski, dlatego woleliśmy dmuchać na zimne i na wszelki wypadek zmieniliśmy miejsce i godzinę zbiórki. Lepiej nie kusić losu.
Polityka czasem wkraczała też do naszych rozmów. Niby w formie żartu i na luzie, ale nie do końca podobało mi się planowanie rozbioru Ukrainy albo pytania "Wilno jest polskie czy rosyjskie?". Wolałam te momenty, w których nie było między nami historii i polityki, kiedy razem śpiewaliśmy ukraińskie piosenki albo malowaliśmy jeden wielki wspólny rysunek.
Jedno z dziwnych pytań, jakie otrzymałam, brzmiało czy można u nas iść do więzienia z jazdę rowerem pod wpływem alkoholu. Bo oni gdzieś słyszeli, że u nas za to zamykają. Zupełnie mnie to zaskoczyło i sama nie bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć. Podobne pytania pojawiały się dość często.
Co jest najlepszą pamiątką z Polski dla Rosjanina? Atlas chmur. I nie chodzi mi tu o książkę lub film z Tomem Hanksem. Mam na myśli album ze zdjęciami prawdziwych chmur, z polskim opisem. Jeden z Rosjan kupił go dla swojego kolegi, który studiuje meteorologię, uznając, że skoro nazwy chmur są po łacińsku, to jakoś sobie ten kolega poradzi. Dodam jeszcze, że dla siebie kupił atlas grzybów, również po polsku i z łacińskimi nazwami.
Przebojem ich pobytu było хлопанье, czyli po naszemu klaskanie. Pewien Rosjanin przyznał się, że razem ze znajomymi zbierają się od czasu do czasu np. co tydzień w pewnym miejscu w ok. 800 osób, żeby poklaskać. I tak przez 4 godziny. Podobno to bardzo relaksuje, wprowadza w rodzaj transu. Nawet pozostałym Rosjanom wydało się to tak dziwne, że zaczęli sobie z tego żartować i później przy każdej okazji np. jak ktoś wchodził albo wychodził zaczynaliśmy klaskać, a właściwie хлопать:)
Jedzenie na mieście w Polsce wydaje się drogie? Nie dla Rosjan. Byliśmy kilka razy na wspólnym obiedzie w miejscach, w których nakłada się porcje samemu i jedzenie jest ważone przy kasie. Polacy starali się w większości ograniczać. Rosjanie wręcz przeciwnie. Nakładali sobie duże porcje, brali zupę, deser, kompot, a czasem nawet dwa. Okazało się, że u nich jedzenie w najtańszych miejscach jest co najmniej dwa razy droższe, więc u nas mogą sobie poszaleć, a i tak zapłacą mniej niż musieliby wydać u siebie w Petersburgu. Trochę przeraża mnie ta perspektywa, bo nie chcę zbankrutować.
Podobnie zresztą jest z elektroniką. Usłyszałam od Rosjanina, że bardzo żałuje, że nie wiedział, że taki sprzęt jest u nas tańszy, to wziąłby ze sobą więcej pieniędzy. Nie wspominam już o Rosjankach, które codziennie latały na zakupy w galeriach handlowych, chodziły do fryzjera itp.
Rosjanie nauczyli nas też słowa авось, które odpowiada mniej więcej naszemu "jakoś to będzie" albo "oj tam, oj tam". Miało to miejsce przy okazji alfabetu, który miała stworzyć każda z drużyn. My nauczyliśmy ich, co znaczy m.in. "haratać w gałę" i kim są dresiarze. Dresiarze nas połączyli, bo okazało się, że Rosjanie też mają swój odpowiednik, czyli gopników.
Polska część projektu przebiegła naszym zdaniem całkiem fajnie, Rosjanom też się podobało. Byłam zdziwiona, że większość z nich już kiedyś w Polsce była, a nawet jeśli nie, to i tak miała sporą wiedzę o naszym kraju. Często zadawali dość szczegółowe pytania. Ciekawa jestem, jak minie nam czas w Petersburgu, na pewno nie zdążymy zobaczyć wszystkiego, co byśmy chcieli.