Wbrew tematowi notki, wcale nie mam na myśli ufoludków:) Historia działa się w 2010 roku na Jubileuszowym Zlocie ZHP w Krakowie. Kto był, ten wie, o co chodzi. Dla nieharcerzy krótkie wyjaśnienie - około 8-10 tysięcy z Polski i nie tylko zjeżdża się i rozbija wielki obóz. Ja miałam pomagać koleżance prowadzić zajęcia z tańca.
Na miejsce dojechałyśmy autostopem, niestety złapała nas bardzo zła pogoda. Przybyłyśmy na miejsce przemoczone, całe Błonia były jednym wielkim błotnistym bajorem. Chciałyśmy jak najszybciej rozbić namiot, żeby mieć się gdzie schować, ale okazało się, że jesteśmy nie w porę, bo nikt nam nie potrafił wskazać miejsca, w którym możemy się ulokować. Koczowałyśmy w namiocie administracyjnym na tyle długo, że zdążyłyśmy się z wszystkimi druhami zakolegować.
W międzyczasie przybyła druga para, która również miała problem z noclegiem. Było to rodzeństwo związane z NS (Nieprzetarty Szlak to ruch drużyn związanych z niepełnosprawnymi). Dziewczyna twierdziła, że ona też będzie prowadzić zajęcia, ale że ktoś tam nie potwierdził jeszcze jej udziału i dlatego nie ma jeszcze gdzie spać, dopiero za kilka dni się sprawa wyjaśni. Wzięła ze sobą też młodszego brata.
W międzyczasie przybyła druga para, która również miała problem z noclegiem. Było to rodzeństwo związane z NS (Nieprzetarty Szlak to ruch drużyn związanych z niepełnosprawnymi). Dziewczyna twierdziła, że ona też będzie prowadzić zajęcia, ale że ktoś tam nie potwierdził jeszcze jej udziału i dlatego nie ma jeszcze gdzie spać, dopiero za kilka dni się sprawa wyjaśni. Wzięła ze sobą też młodszego brata.
Moja koleżanka jest bardzo otwarta, komunikatywna i spontaniczna. Niewiele myśląc, zaproponowała bezdomnemu rodzeństwu nocleg w naszym namiocie, oznajmiając, że ona przeniesie się do chorągwi swojego chłopaka. Trochę mnie tym zaskoczyła, ale mi właściwie też było ich szkoda, bo wyglądali naprawdę na takie sierotki, które niczego nie potrafią załatwić.
W ten oto sposób przez kilka dni spałam w namiocie z dwójką zupełnie obcych ludzi, nie wiedząc nawet jak się nazywają. Na szczęście nie okazali się mordercami lub złodziejami i jeśli ktoś liczył na mrożące krew w żyłach zakończenie, sporo się rozczaruje. Zachowywali się w miarę normalnie, może tylko trochę niefrasobliwie. Pamiętam, że raz zostawili nasz namiot z rzeczami otwarty, a sami poszli na cały dzień zwiedzać Kazimierz. Szczęśliwie nic nam nie zginęło, ani nie wlazło nam do namiotu całe mrowisko, ale mimo wszystko, chyba jeśli ktoś z dobrego serca przyjmuje kogoś pod swój dach, to może w zamian oczekiwać odrobiny odpowiedzialności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz