Pojechałam ostatnio na jeden dzień do Krakowa. Ze względu na cenę wybrałam PolskiBus, bo było taniej niż pociągiem. Jeszcze zanim wsiadłam, obserwowałam przyjeżdżające autokary. W pewnym momencie jeden z nich zaczął cofać i przywalił w przód tego autokaru, którym ja miałam jechać. Na szczęście okazało się, że nic się poważniejszego nie stało i nie ma większych szkód. Nie trzeba było podmieniać autokaru. Stwierdziłam, że jeśli podróż tak się zaczyna, to dalej może być już tylko lepiej i nic gorszego się nie przydarzy. Ale byłam w błędzie.
Zaraz jak wyjechaliśmy z Wrocławia, stanęliśmy na autostradzie w korku (tak, korek na autostradzie, brzmi jak oksymoron, ale jednak). Okazało się, że prowadzone są jakieś roboty drogowe i niektóre pasy są wyłączone z ruchu. Już na tym straciliśmy dużo czasu. Gdy minęliśmy to miejsce, przez chwilę jechaliśmy szybciej, normalnym autostradowym tempem, ale nasza radość nie była długa.
W międzyczasie zgadaliśmy się z moim współpasażerem w autokarze, że oboje w Krakowie wysiadamy. Pytał mnie, czy mogę jakiś nocleg polecić. Rzadko bywam w dawnej stolicy, teraz jechałam do znajomych, więc nie orientuję się zupełnie w noclegach. Okazało się, że on jedzie dalej, aż do Lwowa i boi się, że nie zdąży na przesiadkę, bo planowo mieliśmy być w Krakowie o 20:10, a on miał pociąg o 21. Zupełnie się nie znaliśmy, ale jak wspomniał o Lwowie, to mieliśmy już wspólny temat i przegadaliśmy całą drogę na różne tematy.
Po jakimś czasie znów stanęliśmy w korku, tym razem na dłużej. Minęła już chyba mniej więcej godzina od wyjazdu, a my dalej byliśmy gdzieś tuż za Wrocławiem. Zadzwoniła do mnie mama, zapytać czy już dojechałam, powiedziałam, że stoimy w korku na autostradzie, a ona powiedziała, że właśnie coś mówili o tym w telewizji, że był wypadek i jakaś ciężarówka się z czymś zderzyła. Niemal dokładnie w tym momencie przejechaliśmy obok tej wywróconej na bok ciężarówki. Obok było dużo straży i innych służb. Po wyminięciu tego wypadku znowu przyśpieszyliśmy. Mieliśmy nadzieję, że może nadrobimy opóźnienie albo ten pociąg do Lwowa się spóźni. Gdy dojeżdżaliśmy, on pożegnał się i wysiadł jako pierwszy, żeby odebrać szybko bagaże i pobiec na dworzec.
Ja czekałam na swoich znajomych, którzy mieli mnie odebrać. Okazało się, że tuż obok autokaru, którym przyjechałam, stoi autokar do Lwowa. Odruchowo chciałam zadzwonić do tego chłopaka i mu powiedzieć, ale przecież zupełnie go nie znałam i nie miałam numeru. Miał marne szanse, że zdąży na pociąg, byliśmy w Krakowie już ok. 10 minut po jego odjeździe. Kiedy pojawili się znajomi, poprosiłam, żebyśmy podeszli na dworzec kolejowy, miałam nadzieję, że może jeszcze jakoś go złapię i powiem mu o tym autobusie. Udało się, zauważyłam go przy kasach i rzeczywiście nie zdążył na pociąg, odprowadziliśmy więc go wszyscy razem do autobusu. Mam nadzieję, że szczęśliwie dojechał do Lwowa. Gdyby nie ten autobus, musiałby nocować w Krakowie i następny pociąg miałby prawdopodobnie dopiero następnego wieczora, zmarnowałby więc cały dzień.
Tak oto podczas jednego kursu zaliczyłam dwa wypadki, zamiast trzech godzin jechałam cztery. Mnie to godzinne opóźnienie nie robiło wielkiej różnicy, ale jeśli ktoś musiał być w Krakowie na konkretną godzinę, to miał problem. Szczęście w nieszczęściu, że udało się pomóc temu chłopakowi złapać autobus.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz