Dawno nic nie pisałam, głównie ze względu na pewne zmiany w moim życiu, które obejmują przeprowadzkę do innego kraju. Mieszkam teraz na Słowacji. I niedawno przydarzyła mi się taka oto sytuacja.
Szłam do sklepu po zakupy. Droga prowadzi przez osiedle, w tym przez alejkę w takim niby-skwerku. Zawsze jest tam ciemno, bo nie ma żadnej latarni. Tym razem też szłam sama w tych ciemnościach. Zauważyłam, że pod drzewem leży coś sporych rozmiarów. Na początku myślałam, że to dziecko. Podeszłam bliżej i zobaczyłam, że ma reklamówkę i że to nie dziecko, ale kobieta. Wyglądało, jakby szła na zakupy, ale zemdlała. Coś do niej powiedziałam, ale nie było żadnej reakcji, nie widziałam w ogóle jej twarzy, bo leżała bokiem w przeciwną stronę. Przypomniałam sobie, że po drodze mijałam dwóch mężczyzn, jeszcze byli w miarę niedaleko. Pobiegłam do nich, krzycząc "Prepáčte, pomoc" i wyjaśniając w moim kalekim słowackim, o co chodzi. Poszli za mną i próbowali mi pomóc.
Jednemu ze Słowaków udało się ją dobudzić, musiał nią mocno potrząsnąć. Okazało się, że jest pijana i nie ma z nią prawie żadnego kontaktu. Obaj panowie próbowali ją postawić na nogi, ale gdy wreszcie się to udało, kobieta znowu padła na ziemię. Pytali ją, gdzie mieszka, ona coś bełkotała, nic nie można było zrozumieć. Mężczyźni zasugerowali, że nic nie można zrobić i musimy ją tak zostawić. Zapytałam, czy nie można gdzieś zadzwonić np. na policję lub pogotowie. Oni powiedzieli, że nie ma sensu, że to tylko same kłopoty a żadna pomoc i że oni się tym nie zajmują. Podziękowałam im za próbę pomocy i każde z nas poszło w swoją stronę. Ja nie mogłam nigdzie zadzwonić, bo nie znałam nawet żadnego numeru alarmowego, poza tym nie znałam adresu, gdzie jest to miejsce, a moje zdolności językowe nawet w przybliżeniu nie potrafiłyby tego miejsce określić słowackim dyspozytorom.
Wracając ze sklepu, znowu szłam tą samą drogą. Byłam ciekawa, czy kobieta dalej leży w tym samym miejscu. Okazało się, że tak, w dodatku była otoczona przez grupę ok. 10-15 osób. Myślałam, że może któryś z mieszkańców okolicznych bloków się zainteresował kobietą, a później zrobiło się zbiorowisko ciekawskich. Ale gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam, że ta grupka to w większości Cyganie. Było to kilka dorosłych kobiet i gromadka dzieci. Jedna z kobiet gdzieś dzwoniła.
Nie zatrzymywałam się już na dłużej, wróciłam z zakupami do domu, więc nie wiem jak historia się skończyła. Czy ktoś tej kobiecie pomógł. Czy ta Cyganka dzwoniła po pomoc czy po znajomych, żeby zrobić jeszcze większe zbiegowisko. Fakt faktem, że zrobiłam, co mogłam. Myślę, że spory wpływ miał na to fakt, że nie jestem tutejsza. Może przez to bardziej się przejęłam niż zwyczajni mieszkańcy. Ale sytuacja miała też swoje plusy, bo przynajmniej sprawdziłam, jakie są tutaj numery alarmowe. Mam nadzieję, że nie będę musiała z nich korzystać.