Tym razem podróż na kraniec świata, ale nie moja, tylko pewnego przedmiotu.
Będąc w liceum, wypożyczyłam kiedyś ze szkolnej biblioteki "Imię róży". W książce tej znalazłam niewielki obrazek, z ikoną z jednej strony i tekstem w języku greckim na odwrocie. Czytając powieść Umberto Eco wkręciłam się odrobinę w klimat lektury i poczułam chęć wyjaśnienia tajemnicy, czyli w tym przypadku przetłumaczenia znalezionego przeze mnie tekstu. W pierwszym odruchu pomyślałam, że zatrzymam sobie tę znalezioną ikonę i zabiorę się do pracy. Ale stwierdziłam, że nie wiadomo, czy ktoś zostawił ją przypadkiem, czy celowo. Może dla kogoś był to bardzo ważny przedmiot i teraz go szuka. Odniosłam więc do biblioteki "Imię róży" wraz z ikoną i oddałam. Zeskanowałam sobie tylko tekst, który mnie tak zaintrygował.
Tłumaczenie nie należało do najłatwiejszych, bo w ogóle nie znam greckiego, nawet alfabetu (prócz kilku liter używanych w matematyce np. alfa czy beta). Nie zraziłam się tym faktem, w końcu od czego jest internet? Niestety okazało się, że nie wszystko można znaleźć w sieci. Przynajmniej ja słownika grecko-polskiego wtedy nie znalazłam. Ale nie poddałam się tak szybko. Postanowiłam wykorzystać wreszcie do czegoś znajomość angielskiego. To był strzał w dziesiątkę, bo znalazłam słownik grecko-angielski. Co ciekawe, z Cypru. Nie miałam i oczywiście dalej nie mam greckiej klawiatury, więc musiałam po kolei kopiować każdą literkę i wklejać do słownika. Jak łatwo się domyślić, przetłumaczony przeze mnie tekst był modlitwą, czymś w rodzaju litanii. Nie pamiętam już do kogo, chyba do Maryi.
Ciekawa jestem, jak potoczyły się dalsze losy tej ikony. Co zrobili z nią kolejni czytelnicy "Imienia róży"? Może znalazł ją właściciel? A może ktoś ją wyrzucił, uznając za niepotrzebny śmieć. Wątpię, by ktoś był tak szalony jak ja i wziął się za tłumaczenie grecko-angielsko-polskie. Chociaż dzisiaj istnieje Google Translate, myślę, że takie automatyczne tłumaczenie i tak by nie pomogło, bo nie byłoby jak wpisać tego greckiego tekstu. Cała operacja też sprowadziłaby się prawdopodobnie do pojedynczego kopiowania greckich literek. W całej tej nietypowej sytuacji interesuje mnie jeszcze, skąd w ogóle grecka ikona wzięła się w książce z polskiej biblioteki? Może ktoś był na wakacjach w tamtym rejonie i przywiózł ze sobą jako pamiątkę. Może ktoś używał na co dzień do modlitwy. Chyba nigdy się już nie dowiem, jaka była historia tego niezwykłego przedmiotu. Ale zostało mi zamiłowanie do języków obcych i dziwnych sytuacji, to pozostało niezmienne od lat:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz