sobota, 8 grudnia 2012

Z wizytą w ruskiej bani

Czas wrócić wspomnieniami do tegorocznego wakacyjnego pobytu w Kaliningradzie. A dokładniej - do wizyty w ruskiej bani. Na wstępie muszę zaznaczyć, że nigdy nie byłam w żadnej saunie ani innym tego typu przybytku w Polsce czy gdziekolwiek indziej.

Będąc jeszcze w naszym kraju polska grupa rzuciła pomysł, że chcielibyśmy odwiedzić tradycyjną rosyjską banię. Gospodarze postanowili spełnić nasze życzenie i zorganizowali dla nas wyjazd, bo bania znajdowała się na obrzeżach miasta. Wsiedliśmy w autobus lub trolejbus (już nie pamiętam) i pojechaliśmy pewnego słonecznego popołudnia, aby zakosztować trochę rosyjskiego życia.

Bania mieściła się w niewielkim, niepozornym budynku. Z zewnątrz nie robiła wielkiego wrażenia. Ale wchodząc do środka przeżyłam pozytywne zaskoczenie. Wnętrze było wykończone drewnem, cały budynek  był na naszą wyłączność do czasu przybycia kolejnej grupy. Na piętrze mieliśmy do dyspozycji balkon, sprzęt grający oraz stół do bilarda.

Wcześniej tego samego dnia udaliśmy się do jednego z kaliningradzkich marketów, żeby kupić sobie witki brzozowe. Rosjanie uprzedzili nas, że lepiej tak zrobić, bo na miejscu za te kilka gałązek musielibyśmy zapłacić więcej. Jak się później okazało, nie była to najlepsza rada, ale o tym za chwilę:) Zaopatrzeniowcy marketu nie przewidzieli nagłego popytu na witki brzozowe, na półce wisiało tylko kilka sztuk, oprócz tego kilka eukaliptusowych. Nie starczyło dla wszystkich, ale dogadaliśmy się i było tak mniej więcej jedna na parę. Jeśli dobrze pamiętam jedna wiązanka kosztowała ok. 130 rubli, czyli ok. 13 złotych. Sporo jak na kilka zasuszonych gałązek.

W bani przebraliśmy się w stroje kąpielowe i włożyliśmy nasze witki do wiadra z wodą, aby zmiękły. W międzyczasie rozpalał się piec, a mu korzystaliśmy z pryszniców. Stopniowo zapełnialiśmy pomieszczenie z piecem, było nas ok. 20 osób, więc było dość ciasno i nie każdy mógł usiąść. Dlatego po chwili wypracowaliśmy system, w którym co chwilę ktoś skakał do maleńkiego baseniku, aby w tym czasie ktoś inny mógł skorzystać z sauny. Później część osób poszła też na piętro relaksować się na kanapach lub grać w bilard. 

Gdy nasze wiązanki dość już namokły, Rosjanie postanowili zaprezentować nam sposób ich użycia. Na pierwszy ogień zgłosiło się kilku ochotników, nawet dziewczyny. Niektórym okładanym gałązkami tak się spodobało, że zgłaszali się kolejny raz. W trakcie bicia opadały liście, szybko całe pomieszczenie pokryło się zieloną warstwą. Kolejni chętni do poddania się chłoście zaczęli z czasem krzyczeć. Myśleliśmy, że to z powodu zaangażowania rosyjskiego kolegi, który wczuł się w swoją rolę. Ale gdy jeden z chłopaków wstał, okazało się, że jeden bok ma w czerwonych pręgach. Drugi z nich też był poharatany, ale trochę mniej. Niestety odpadające liście spowodowały, że końcówki gałązek stały się za ostre i zaczęły zostawiać ślady na ciele, zwłaszcza te eukaliptusowe wyrządziły największe szkody. Aby nie biczować kolejnych osób, Rosjanie poszli i na miejscu kupili o wiele lepsze witki, znacznie grubsze i poręczniejsze, a w dodatku wcale nie takie drogie.

Po jakimś czasie właściciele przynieśli nam herbatę. Niestety nie z samowaru, a zwykłą z torebki. Mogliśmy uzupełnić płyny, bo sporo zdążyliśmy już odparować przez skórę. Mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc zrobiliśmy kilka kolejnych rundek sauna - basen, a później poszliśmy się przebrać i spakować. Muszę przyznać, że większość z nas w formie ręczników do okrycia się użyła naszych białych prześcieradeł z akademika, które doskonale sprawdziły się w tej roli. Ja swojego na przykład i tak nie używałam do spania, bo miałam swój śpiwór i brzydziłam się koców, które nam dano, mając świadomość, że pewnie od lat biegają po nich karaluchy. Miałam okazję widzieć, jak jeden przebiegał przez poduszkę koleżanki.

Wracając do bani. Wszystkim nam bardzo się tam podobało, ale nasz czas się skończył i musieliśmy wracać. Poszliśmy na przystanek, który w ogóle nie był oznakowany jako przystanek. Zapytaliśmy rosyjskich przyjaciół skąd wiadomo, kiedy przyjedzie autobus. Odpowiedzieli, że nie wiadomo:) W oczekiwaniu na nasz środek transportu śpiewaliśmy więc polskie, rosyjskie lub mieszane piosenki, ku zdziwieniu współoczekujących z nami na transport. Gdy już zaczynaliśmy powoli tracić wiarę, że w ogóle coś po nas przyjedzie, pojawił się nasz wehikuł i zadowoleni wróciliśmy do akademika.

Wizyta w rosyjskiej saunie była jedną z największych atrakcji tego wyjazdu. Jak nam opowiadali nasi gospodarze, młodzi Rosjanie często wynajmują sobie taki lokal większą grupą na cały weekend i w ten sposób przyjemnie spędzają wolny czas. Myślę, że to bardzo fajna tradycja, u nas raczej się z czymś takim nie spotkałam.

2 komentarze:

  1. nie powinnam czytać tego przed snem, jeszcze przyśni mi się jakiś tarakan śmigający po pościeli ze stemplami ZSRR :D R.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to mówią: Karaluchy pod poduchy, a szczypawki do zabawki:) Oby tylko tym razem tarakanów nie było

    OdpowiedzUsuń