Dzisiaj o jednej z najbardziej zakręconych historii, w jakich brałam udział.
W marcu byłam z grupą znajomych na wymianie studenckiej w Wilnie. Tak się złożyło, że razem z kolegą byliśmy tam jednocześnie jako członkowie klubu esperanckiego i postanowiliśmy spotkać się z litewskimi esperantystami. Pierwsze spotkanie odbyło się w restauracji, było bardzo miło. Dowiedzieliśmy się, że za kilka dni planowane jest inne spotkanie u esperanckiej rodziny. Ja bym raczej na to nie wpadła, bo czułabym się dziwnie, ale kolega zapytał, czy też moglibyśmy przyjść. Zostaliśmy zaproszeni, myśląc, że po prostu posiedzimy przy herbacie i porozmawiamy.
W wyznaczony dzień zjawiliśmy się pod wskazanym adresem. Nie chcieliśmy przychodzić z pustymi rękami, ale nie wiedzieliśmy, co kupić, bo nie mieliśmy pojęcia, co to za rodzina. Pomyślałam, że kupimy cukierki, większość lubi słodycze i będzie co przegryzać do herbaty.
Ogromnym zaskoczeniem było dla nas, że drzwi otworzył nam Koreańczyk. Spodziewaliśmy się, że będzie to zwykła litewska rodzina. Okazało się, że to litewsko-koreańskie małżeństwo z dwójką dzieci. Na dodatek pan domu obchodził właśnie okrągłe pięćdziesiąte urodziny! Rozumiem, że nikt nam nie wspomniał, że będziemy w tak egzotycznym domu, ale mogli nas chociaż uprzedzić, że to będzie bardzo ważne święto dla tych ludzi. Poczułam się bardzo dziwnie, trochę jak intruz, bo zwykle takie uroczystości są zarezerwowane dla rodziny i najbliższych przyjaciół, a my byliśmy dla nich obcymi ludźmi. Zupełnie nie byliśmy przygotowani na przyjęcie urodzinowe.
Co ciekawe, gdy wspomniałam gospodarzowi, że jestem z Wałbrzycha, od razu powiedział Książ i pokazał mi zdjęcia zamku na swoim koreańskim komputerze. Byłam w szoku, że człowiek z tak daleka wie tak dużo o Polsce. Okazało się, że przez jakiś czas mieszkał chyba w Krakowie.
Przyjęcie było bardzo ciekawe, rozmawialiśmy na różne tematy. Później śpiewaliśmy piosenki w różnych językach: esperanckim, litewskim, polskim i koreańskim. Niestety w tym ostatnim przypadku solenizant musiał śpiewać solo, bo nikt więcej koreańskiego nie znał, żona trochę starała się pomóc. Następnie układaliśmy tekst piosenki, na mające odbyć się wkrótce spotkanie.
Dzisiaj wspominam ten wieczór bardzo miło, ale wtedy, gdy usłyszałam, że to pięćdzisiąte urodziny, a my się trochę wprosiliśmy, czułam się dziwnie i chciałam jak najszybciej stamtąd uciekać. Na szczęście nikt nie dał nam odczuć, że jesteśmy nieproszonymi gośćmi, a pewnie już nigdy więcej nie będę miała okazji świętować po esperancku urodzin Koreańczyka w Wilnie z Litwinami i Rosjaninem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz