Z okazji Dnia Zamenhofa dzisiaj jedna z dziwniejszych historii jaka przydarzyła mi się w związku z esperantem.
W marcu byliśmy na dwutygodniowej wymianie studenckiej w Wilnie. Mieszkaliśmy w akademiku i mieliśmy dużo czasu wolnego, więc mój znajomy zaproponował, że zrobi ekspresowy kurs esperanta w 10 dni. Kilka osób się zapisało i codziennie wieczorem przychodzili na zajęcia. Po kilku lekcjach mogli się już porozumieć w podstawowych kwestiach. Któregoś dnia, nie pamiętam już dlaczego, ale znaleźliśmy się większą grupą na korytarzu przy windzie.
Nagle drzwi windy się otworzyły i wyjrzał z niej czarnoskóry (Murzyn, Afroamerykanin, nie wiem jak to określić, żeby się nikomu nie narazić). Spojrzał na kolegę, który prowadził kurs, pokazał palcem i powiedział po angielsku: "Oh, Jesus!". Drzwi się zamknęły i winda pojechała. W tym miejscu muszę dodać, że według niektórych osób chłopak prowadzący kurs trochę przypomina Jezusa z wyglądu:) Ma długie ciemne włosy i brodę. Sytuacja nas bardzo rozbawiła, byliśmy trochę w szoku, nie wiedzieliśmy, o co chodzi.
Za chwilę winda znowu zjechała i wysiadł z niej ten sam czarnoskóry z czymś zielonym w misce. Kompletnie nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Podszedł do prowadzącego kurs i chciał z nim porozmawiać po angielsku. On zaczął do niego mówić w esperanto. Czarnoskóry był zdziwiony, jak ktoś może nie rozumieć angielskiego. Po chwili zauważył, że rozumie niektóre słowa esperanckie, bo zna portugalski (albo jakiś inny język, nie pamiętam już teraz). Jednocześnie próbował rozmawiać z nami po angielsku i dowiedzieć się, o co chodzi, czemu tu jesteśmy i dlaczego ten człowiek rozmawia z nim w dziwnym języku:) My szczątkowym angielskim mniej więcej mu wytłumaczyliśmy.
Co ciekawe, konwersacja po esperancku zaczęła się rozwijać, chociaż ten człowiek nigdy nie słyszał o tym języku. Znajomy tak potrafił poprowadzić rozmowę, używając takich słów i gestów, że wydobył od niego skąd pochodzi (nie pamiętam już, jaki to był kraj) i sam mu się przedstawił, posługując się wyłącznie esperantem. Zaczął mu tłumaczyć, czym jest esperanto i dał mu namiary na siebie i obiecał pomoc, bo czarnoskóry powiedział, że jest bardzo zainteresowany nauczeniem się tego języka i chce chodzić na kurs.
Potem zaczął nas częstować tym zielonym alkoholem, który miał w misce. Poprosił też o zdjęcie z Jezusem:) Kiedy mu się kolejno przedstawialiśmy, jedna z dziewczyn powiedziała, że nazywa się Magdalena. Bardzo rozbawiło to naszego nowego znajomego i nie mógł w to uwierzyć. Śmiał się, że skoro mamy już Jezusa i Magdalenę, to inni nazywają się pewnie Maria i Józef:) Zmartwił się, kiedy okazało się, że nie wszyscy mamy biblijne imiona:) Kiedy tyle osób przedstawiło mu się po esperancku, na końcu sam już potrafił przedstawić się w tym języku.
To jedno z najdziwniejszych spotkań, jakie mi się przydarzyło. Trudno mi w ogóle odtworzyć jego przebieg, bo cały czas się wtedy śmiałam i próbowałam sobie wytłumaczyć, co właśnie widzę. A widziałam Rosjanina z Polski, który rozmawiał w Wilnie po esperancku z Afroamerykaninem, który w ogóle nie zna tego języka. I co najlepsze, nieźle się dogadywali:)
a jednak da się dogadać nie znając języka :)
OdpowiedzUsuńDa się, on akurat miał bardzo pozytywne nastawienie:)
Usuń