Pewna dolnośląska miejscowość, niedzielne popołudnie.
Stołowałam się dzisiaj w karczmie w tej miejscowości, w tym nie ma nic dziwnego. Usłyszałam za to dziwną historię. Właściciel lokalu (lub tylko pracownik, nie wiem) w dał się w rozmowę w jednym z klientów. Panowie najwyraźniej dość dobrze się znali. Nie przejmując się moją obecnością, szacowali, kiedy rozleci się rządząca obecnie partia (dają jej 2 lata), a następnie dowiedziałam się, że Andrzej Lepper nie popełnił samobójstwa, tylko go powiesili. Co do tej kwestii, obaj panowie byli zgodni. Różnica zdań pojawiła się przy Smoleńsku. Według właściciela, to był zamach, samolot został zestrzelony. Klient uważał natomiast, że to po prostu nieszczęśliwy zbieg okoliczności i że nic dziwnego, że nikt nie przeżył, bo ciała były zmasakrowane. Czekałam wtedy akurat na jedzenie, a oni rozprawiali o oderwanych głowach. Powinni chyba przejść szkolenie z PR:)
Gwoździem programu była dla mnie informacja, że przez ostatni tydzień stołował się w tej knajpie Brazylijczyk. Taki prawdziwy, z Brazylii. I to w dodatku nie byle jaki Brazylijczyk, tylko ludożerca! Pan właściciel podał nawet nazwę plemienia, z którego pochodził, ale niestety nie zapamiętałam. Podobno według tego Brazylijczyka najsmaczniejsi są jezuici. Prosił nawet, żeby żona właściciela pojechała z nim do Brazylii, ale ona się nie zgodziła. Panowie kłócili się, czy te plemiona wolą jeść takie grubsze kobiety i mieć na dłużej czy może chudsze. I z jakich najlepiej ściąga się skórę.
Na szczęście wkrótce przyszli inni klienci i rozmowa się panom urwała, boję się na jakich tematach mogliby zakończyć. Jedzenie w tym miejscu nie było najgorsze, ale okoliczności towarzyszące odrobinę nie na miejscu. Jeśli jadę w góry, to raczej żeby odpocząć, a nie słuchać znowu o Smoleńsku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz