sobota, 17 sierpnia 2013

Dworzec w Bohuminie

Parę razy pojawiały się tu już różne historie mniej lub bardziej z Bohuminem związane, czas więc wreszcie zaprezentować ten dworzec. Niestety prawie zawsze miewam tam przesiadki w środku nocy, więc zdjęcia nie powalają.
Chociaż Bohumin nie jest zbyt dużym miastem, budynek dworca jest duży. I co najdziwniejsze, nawet w środku nocy działają tam kasy. W Polsce takie coś jest nie do pomyślenia. Nawet w większych miastach zamyka się kasy nie tylko w nocy, ale i w dzień, na stałe.
Dłuższy przestój jest tam tylko mniej więcej w okolicach pierwszej w nocy. Na stacji nie pojawia się wtedy żaden pociąg. Wiele składów jadących przez Bohumin to połączenia międzynarodowe, np. Moskwa-Praga.
Właśnie takim pociągiem z Moskwy przyjechałam, dosiadając sie w Katowicach.
Mogłam nacieszyć swe oczy bukwami:)
Wracając do meritum, czyli samego dworca, to budynek jest całkiem ładny. Na sufitach widać zdobienia w formie skrzydeł (zielonkawo-srebrne).
Częściowo sklepienie jest podświetlone, więc nawet w nocy coś widać.
Jedna z poczekalni jest obecnie w remoncie prawdopodobnie, bo nie można się tam dostać, a na drzwiach wisi kartka, że nieczynne z przyczyn technicznych. Z daleka można tylko zobaczyć, że jest tam jakaś tablica pamiątkowa chyba. Może przy okazji następnej wizyty w Bohuminie uda mi się tam wejść.
Charakterystycznym elementem bohumińskiego dworca niewątpliwie są wysokie gabloty, stojące po obu stronach nowoczesnej tablicy odjazdów.
Na perony schodzi się przejściem podziemnym.
W przejściu dominują pastelowe kolory, od których trochę mnie mdli:) Ale to moje osobiste zdanie, może innym się podoba:)
Podobno na dworcu jest winda, ale nigdy nie korzystałam z niej.
Nad przejściem znajduje się wmurowana tabliczka z datą 2005, przypuszczam, że wtedy dworzec przeszedł remont generalny i dlatego wygląda teraz całkiem przyzwoicie. Warto też zaznaczyć, że ciągle kręci się po budynku ochrona i wyprasza niechcianych gości.
Peronów w Bohuminie jest kilka. Znajduje się nad nimi kładka, którą można przejść na drugą stronę albo podziwać z niej przejeżdżające pod spodem pociągi.
 W tym roku przy kasach zaskoczyła mnie taka informacja:
Gdyby komuś niewiele mówiło słowo "pokladny", wystarczyło spojrzeć obok. Wszystkie kasy były nieczynne i przeniesione w inne miejsce. Zaskakiwało to też Czechów, bo parę osób mnie pytało, gdzie znaleźć kasę, a ja służyłam za informację turystyczną, chociaż po czesku za bardzo nie mówię. Ale zawsze pomaga mowa gestów i ruch ręką w odpowiednim kierunku:)
W kasach biletowych w Bohuminie działa też od razu kantor. Po prostu kasjerka między sprzedawaniem biletów zajmuje się też wymianą pieniędzy.
Nie tylko kasy i kantor są w Bohuminie całodobowe. Działa też bar, w którym można zjeść coś na ciepło.
Jeśli ktoś ma przed sobą kilkugodzinne oczekiwanie na pociąg, może wybrać się na przechadzkę po Bohuminie. W drodze powrotnej zauważyłam drogowskaz prowadzący na Okraj i próbowałam tam dojść, ale niestety bezskutecznie. Może wrócę tam kiedyś za dnia.
Na koniec jeszcze kilka czeskich ciekawostek językowych, czyli fofr. Nie wiem, co to znaczy, ale fajnie brzmi i kojarzy się z goframi. Chociaż z kontekstu wynika, że chodzi o jakąś loterię.
Ponadto jeśli masz już dosyć swojej komórki, możesz przyjść do czeskiego kiosku. Tam bardzo chętnie ją dobiją:)
I najważniejsze, na czeskim dworcu nie można sobie zakurzyć:)
Bohumin to jak na razie najczęściej odwiedzany przeze mnie czeski dworzec. Pewnie jeszcze nie raz tam trafię, chociażby w drodze na Słowację. Samo miasto też pewnie jest ciekawe, wiem, że są tam jakieś bunkry. Warto by było kiedyś przyjechać do Bohumina, żeby zobaczyć coś więcej niż dworcową poczekalnię.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Slovenská národná knižnica w Martinie

Dla odmiany dzisiaj kilka zdjęć Słowackiej Biblioteki Narodowej w Martinie.
Budynek jest bardzo duży, zdecydowanie góruje nad okolicą. Jego wygląd raczej nie pozostawia wątpliwości, co do czasu powstania. Typowy przykład architektury komunistycznej, jakich wiele i w Polsce. Gmach jest ogromny i szary, ale przynajmniej otoczony zielenią.
Nad wejściem znajdują się jakieś płaskorzeźby, ale nie wiem, co przedstawiają. Może to jakieś sceny z literatury słowackiej.
Naprzeciw wejścia znajduje się cytat z utworu "Ó, práci všetka česť, česť práci všetka!". Autorem jest Pavol Országh Hviezdoslav, jeden z największych słowackich poetów.
Biblioteka jest bardzo ładnie położona. Z każdej strony otoczoną jest trawnikiem lub po prostu polem.
Można tu dotrzeć kilkoma drogami. Albo od strony pobliskiego akademika, albo od strony miasta, idąc szerokimi schodami pod górę. 
 W każdym momencie wystarczy się obrócić, żeby zobaczyć góry.
Przed biblioteką stoi pomnik. Sama rzeźba wygląda jeszcze jako tako, ale zupełnie nie podoba mi się jej podstawa. To ułożone jeden na drugim kamienne bloki, które sprawiają wrażenie, że zaraz się przewrócą. Nie wiem, czy to celowy zabieg autora, ale mi się takie coś nie podoba. Za bardzo mnie drażni. Odruchowo zerkam co chwilę, czy już się ta rzeźba rozwaliła. Może właśnie to, takie przyciągnięcie uwagi, obrał sobie jako cel twórca tego pomnika.
Słowacka Biblioteka Narodowa jest widoczna z daleka, w oczy rzuca się też wielki napis. To dobry punkt orientacyjny, często pomagał mi odnaleźć właściwą drogę podczas spacerów po okolicy.
Niewątpliwie mieszkańcy Martina muszą być dumni, że Biblioteka Narodowa znajduje się właśnie w ich mieście, a nie w Bratysławie.
Nie byłam w środku, ale myślę, że korzystanie z tej biblioteki musi być całkiem przyjemne, zwłaszcza jeśli z czytelni jest widok na góry. A jeśli nie, to zmęczony czytelnik zawsze może wyjść się na chwilę się przewietrzyć i nacieszyć oczy tym górskim krajobrazem.

piątek, 9 sierpnia 2013

Zagubiony Azjata

Zwykle tak nie szaleję, dodając po dwie notki dziennie, ale ta historia już długo za mną chodzi. Kiedy jechałam ostatnio do Martina, w nocy miałam przesiadkę w czeskim Bohuminie. Przyjechałam tam chyba jakoś około północy, a pociąg na Słowację miałam dopiero 2:43. Musiałam coś z sobą przez te 3 godziny zrobić. 
Ponieważ jechałam zupełnie sama, a miałam masę tobołów, w tym laptopa, najważniejsze było nie zasnąć. Kręciłam się więc po całym dworcu i robiłam zdjęcia (wkrótce się tu pojawią). Normalne kasy były zamknięte, a kasjerka siedziała teraz w zupełnie innej kanciapie obok kiosku i jakiegoś baru. Kupiłam bilet, próbowałam wymienić pieniądze (w bohumińskiej kasie kolejowej jest od razu kantor), ale się rozmyśliłam. W międzyczasie w poczekalni zaczęli się zbierać ludzie. Paru żuli i jakaś rodzina z dzieckiem, które od czasu do czasu płakało. Chyba około godziny 1 lub 2 przyjechał pociąg z Warszawy, z którego wysiadło dużo cudzoziemców. Część czekała później ze mną na następny pociąg. Były też jakieś młode dziewczyny z Polski, które jechały prawdopodobnie na jakiś festiwal. Oprócz tego pojawiło się paru Azjatów. Ja dalej przechadzałam się od poczekalni do tablicy odjazdów i z powrotem. Tak, żeby mieć cały czas bagaże na widoku. 
W którymś momencie podszedł do mnie Azjata z mapą. Obok stała jego koleżanka. Wydaje mi się, że to mogli być Chińczycy, ale nie jestem dobra w odróżnianiu mieszkańców tamtej strony świata:) Chłopak po angielsku zapytał mnie, w jakim jest kraju. Mnie lekko zamurowało, bo nie wiedziałam, czy żartuje, czy serio pyta. Zanim wysiadł z pociągu nie sprawdził co to za stacja? Powiedziałam mu, że jest w Czechach i zapytałam, czy mu to pasuje, czy powinien być gdzie indziej, czego dokładnie szuka. Na szczęście chyba wszystko było w porządku, bo tylko się uśmiechnął i wrócił do swojej przyjaciółki.
Nie wiem, jak oni się w Europie znaleźli, ale jakbym miała zamiar jechać na drugi koniec świata, to bym raczej wszystko sobie rozpisała w najdrobniejszych szczegółach i kontrolowała ciągle trasę. Podziwiam za odwagę, że pojechali tak w ciemno. Albo przynajmniej sprawiali takie wrażenie niezorientowanych. Mam nadzieję, że bezpiecznie i bez przeszkód dotarli do celu:)

Słowackie znaki i napisy

Dzisiaj już żadnych grobów nie będzie. Będą za to różne słowackie napisy i znaki drogowe. Jako pierwszy zakaz wyprowadzania psów (nie wiem, czy chodzi o całkowity zakaz, czy tylko o puszczanie psów luzem, bez smyczy).
Muszę też zmartwić wszystkich, którym wydaje się, że po czesku albo słowacku słynne Szekspirowskie zdanie brzmi "Bytka abo ne bytka - to je zapytka". W rzeczywistości niewiele chyba się ono różni od naszej polskiej wersji. Tak przynajmniej wnoszę po reklamie odnoszącej się do tego słynnego hamletowskiego monologu.
Zauważyłam, że na Słowacji absolwenci jakiejś szkoły mają zwyczaj malować jakieś rysunki ze swoimi imionami przed budynkiem. Tak było w Nitrze i to samo widziałam w Martinie. Niestety zapomniałam zrobić jakieś normalnego zdjęcia tym napisom i mam tylko takie nijakie z góry, gdzie ledwo widać te malunki.
Jeśli chodzi o znaki drogowe, to niektóre są podobne do polskich. Nawet w kwestii pobazgrania przez chuliganów.
Inne natomiast trochę się różnią. Na Litwie spostrzegłam, że w innnych krajach znaki drogowe zwykle są bardziej ludzkie niż w Polsce, bo u nas są takie bezosobowe. Jest tylko sylwetka człowieka, bardzo symboliczna. Na Litwie czy w Czechach ci ludzie się czymś wyróżniają. Mają wyraźnie zaznaczone dłonie czy buty. Dziewczynki mają warkocze. Mężczyzna idzie w kapeluszu.
Te słowackie ludziki są jakieś sympatyczniejsze od polskich, nijakich.
Idąc na tę górę, o której już wspominałam w jednej z wcześniejszych relacji, kilka razy widziałam tablice z napisem "sukromny pozemok". Nie bardzo wiedziałam, o co chodzi, ale sprawdziłam teraz i google twierdzi, że znaczy to "własność prywatna".
Na koniec znak ostrzegający o szkole. 
Oczywiście ciekawych napisów było więcej, ale większość opisałam już w innych notkach. Przykładowo "wstęp na cmentarz na własne ryzyko ", "noclagi" lub "wóz do transportu gołębi".

czwartek, 8 sierpnia 2013

Zagadkowy polski grób w Martinie

Miało już nie być więcej zdjęć z cmentarza, ale postanowiłam dodać jeszcze jedno. Moim zdaniem ten grób jest najbardziej zagadkowy ze wszystkich dotychczas przeze mnie przedstawionych. Mam nawet parę teorii spiskowych, ale o tym za chwilę. Nagrobek należy do Marka Klimczaka (przynajmniej tak głosi napis na tablicy), pod nazwiskiem jest tylko rok 1986, obstawiam, że to data śmierci. Sądząc po pisowni, osoba pochowana w tym miejscu była Polakiem albo miała chociaż polskie korzenie. Słowacy zapisaliby to nazwisko przez č z daszkiem, a nie przez dwuznak cz. Dookoła były groby dziecięce, nie pamiętam już czy z każdej strony, czy tylko z prawej. Omawiany tutaj nagrobek też był mniejszych rozmiarów niż typowe groby dorosłych.
A teraz parę słów o tym, dlaczego właśnie ten grób mnie tak zaciekawił. Po pierwsze, co ta osoba, domniemany Polak, robiła na Słowacji? Czy była dzieckiem, czy dorosłym? Dlaczego ciała nie pochowano w Polsce? Czemu na nagrobku nie ma więcej informacji, tylko jedna data? Skoro stoi tam znicz, to czy ktoś ten grób odwiedza?
Mam na ten temat kilka hipotez. Zakładając, że podana data jest jednocześnie rokiem śmierci i narodzin, może dziecko zmarło tuż po narodzinach, kiedy rodzice przebywali na Słowacji i postanowili je pochować tutaj.
Jeśli był to dorosły, to domysłów mam więcej. Może ten człowiek nie miał żadnej rodziny, przyjechał tutaj sam i po śmierci nikt nie znał jego daty urodzenia. Tutejsi mieszkańcy, którzy go pochowali, wpisali tylko rok śmierci. Ewentualnie rodzinę miał, ale nie chciał utrzymywać z nią kontaktu, zupełnie się odciął.
Możliwe, że uległ jakiemuś wypadkowi, w wyniku którego stracił pamięć. Nie miał przy sobie dokumentów. Przed śmiercią zdążył przypomnieć sobie tylko nazwisko. Nie udało się skontaktować z rodziną w Polsce.
Nie znam dokładnie historii Czechosłowacji i nie wiem, czy coś takiego mogłoby się wydarzyć, ale może ten człowiek był w jakiś sposób niewygodny dla władz komunistycznych. Został pobity i zmarł w wyniku obrażeń. Pochowano go tylko pod nazwiskiem, prawdziwym albo fałszywym. Nie poinformowano rodziny.
Albo może ten człowiek był szpiegiem, zmarł w trakcie wykonywania zadania albo został zdemaskowany przez inne służby. Posługiwał się fałszywym nazwiskiem i tak go pochowano, nie dodając nawet dat, bo też były zmyślone.
Pomyślałam też, że być może siedział w tutejszym więzieniu. Jak zmarł, to służby więzienne zapisały na jego grobie tylko nazwisko, nie dbając o szczegóły. Rodzina już wcześniej się go wyparła i w ogóle nie interesowała się jego losem. Nie chcieli sprowadzać ciała do Polski.
To takie moje gdybanie i zupełne wymysły, które z rzeczywistością pewnie niewiele mają wspólnego. Co nie zmienia faktu, że lubię takie tajemnicze historie. Nie wiem tylko, jak mogłabym rozwiązać zagadkę tego polskiego grobu w Martinie. Być może są jakieś wzmianki w archiwum, starych gazetach, ale na razie nie wybieram się ponownie do tego miasta, więc raczej nie ma szans na znalezienie okruchów prawdy na temat historii tego człowieka. Czy ktoś ma jakieś inne domysły na temat tego nagrobka?

środa, 7 sierpnia 2013

Cmentarz w Łodzi

Ze względu na ogromne zainteresowanie i pochwały, jakie otrzymałam za moją relację z cmentarza w Martinie, powróciłam do tej tematyki. W archiwum znalazłam zdjęcia zimowe z Łodzi.
Nie spodziewałam się tego, ale znalazłam tam bardzo dużo ciekawych nagrobków.
Wiele z nich było bardzo bogato zdobionych. Zdecydowanie wyróżniały się z tłumu.
Niektóre naprawdę zachwycały. Znacząca część pochowanych na tym cmentarzu, to osoby zasłużone dla państwa, znane łodzianom i nie tylko.
Kilka z zauważonych przeze mnie grobów należało do wojskowych.
W moich okolicach niestety nie ma takich pomników. Dlatego z ogromnym zainteresowaniem przyglądałam się wszelkim napisom i informacjom o życiu dawnych mieszkańców tych ziem.
Niektóre pomniki były dość skromne, inne monumentalne.
Liczne były także grobowce rodzinne.
 Prócz różnych akcentów militarnych dość częste były również anioły w różnej formie.
Widziałam też symboliczny grób upamiętniający harcerzy z chorągwi łódzkiej. Na pomniku centralne miejsce zajmuje krzyż harcerski. Albo trafiłam tam w okolicach jakiejś rocznicy czy święta, albo ten pomnik jest często odwiedzany, bo stała tam ogromna ilość zapalonych zniczy.
Mam też ciekawostkę specjalnie dla polonistów. W Łodzi została pochowana Stefania Skwarczyńska.
Na koniec zaprezentuję nieładne zdjęcie bardzo ładnej kaplicy cmentarnej, która była w tym czasie w remoncie i nie można było podejsć zbyt blisko.
Mam nadzieję, że wszyscy wielbiciele cmentarnych wpisów poczuli się ukontentowani:) Nie zrobiłam wtedy zbyt wielu zdjęć, ponieważ trafiłam akurat na pogrzeb i wolałam się stamtąd jak najszybciej ulotnić, żeby nie przeszkadzać żałobnikom.