czwartek, 31 stycznia 2013

Cmentarz ewangelicki w Białymstoku

W Białymstoku, jak w każdym większym mieście, znajduje się kilka cmentarzy. Ze względu na jego wielokulturową historię są to cmentarze różnych wyznań - katolickie, prawosławne, żydowskie i ewangelickie. Jako pierwszy odwiedziłam cmentarz ewangelicki.
Nie wiem, jaka jest jego historia, prawdopodobnie przez jakiś czas był zapomniany i niszczał, sądząc po tym, że obecnie część tablic nagrobnych leży luzem lub jest wmurowana w ścianę ogradzającą cmentarz. Wydaje mi się, że ich wmurowanie było bardzo dobrym pomysłem. Po pierwsze uchroni to tablice od zniszczenia lub kradzieży, a po drugie ciekawie i oryginalnie to wygląda.
Warto zwrócić uwagę, że oprócz niemieckich w większości nazwisk, pojawiają się też polskie, jak na powyższym zdjęciu. Niektóre nagrobki to zwykłe płaskie tablice, część z nich przybrała jednak bardziej ozdobną formę, np. pnia drzewa.
Jeden z takich pni jest umieszczony przy wejściu, w pobliżu krzyża.
Z daleka trudno nawet powiedzieć, że to nagrobek. Można by uznać, że to po prostu zwykła część ogrodzenia, kolumna, co widać na poniższym zdjęciu (sfotografowany powyżej nagrobek to ten po lewej stronie krzyża).
Najbardziej zaskoczyło mnie, że znajduje się w tym miejscu kwatera żołnierzy niemieckich poległych w czasie II wojny światowej. 
W dodatku jest ona zachowana w dość dobrym stanie tzn. nie zauważyłam żadnego graffiti ani swastyk wymalowanych sprayem przez chuliganów. Może to kwestia zimy i leżącego wszędzie śniegu.
A może to po prostu tolerancja i przyzwyczajenie do obecności wielu kultur wśród mieszkańców Białegostoku.
Cmentarz jest schowany między blokami, nie tak łatwo go odnaleźć. Ale warto poświęcić na to chwilę czasu, ponieważ to bardzo ciekawe miejsce i mówiące dużo o skomplikowanej historii miasta.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Białystok

Korzystając z tanich biletów Polskiego Busa, wybrałam się w podróż na drugi koniec Polski, do Białegostoku. Powodów było kilka - nigdy jeszcze tam nie byłam, chciałam zobaczyć miejsca związane z esperantem i chciałam doprowadzić do końca to, co zaczęłam w zeszłym roku moją próbą złapania autostopa do Białegostoku przy 30-stopniowym mrozie:)
Tym razem się udało, dotarłam na miejsce bez większych przeszkód, jedynie zmęczona 10-godzinną podróżą. Miałam szczęście, że trafiłam na ładną, słoneczną pogodę. Niestety było bardzo zimno. Akurat była to niedziela, więc w większości świątyń w mieście odbywały się nabożeństwa, również w cerkwi św. Mikołaja na poniższym zdjęciu.
Spacerując uliczkami, odkrywałam też te bardziej współczesne elementy w estetyce miasta, jak np. drapieżne pazury dzikiego zielonego zwierza na ul. Zamenhofa.
Przy tej samej ulicy znajduje się też konsulat Chorwacji, co mnie trochę zaskoczyło.
Oczywiście najciekawszą dla mnie częścią tej uliczki jest miejsce, w którym urodził się Zamenhof. Zdjęcia zamieściłam już w drugim blogu, więc nie będę się powtarzać:) Podobne malunki są też na innych ścianach, informują np. o nadaniu praw miejskich.
Białystok to nie tylko cerkwie, są też świątynie katolickie. Poniżej białostocka katedra.
W pobliżu znajduje się też Książnica Podlaska im. Łukasza Górnickiego.
Po drugiej stronie ulicy znajduje się słynny pałac Branickich.
Przed pałacem znajduje się brama z zegarem.
Nieopodal mieści się Muzeum Wojska. Nie byłam w środku, ale trochę mnie zdziwił rosyjski wagon, jakim wywożono ludzi na Syberię i do Kazachstanu. Stoi on przy głównej ulicy i zastanawiam się, czy nie przeszkadza to osobom, które zostały w ten sposób wywiezione lub ich rodzinom. Jeśli kogoś z mojej rodziny coś takiego by spotkało i nasłuchałabym się o tym przerażających historii, to chyba nie chciałabym np. w drodze do pracy mijać czegoś, co by mi o tym codziennie przypominało.
Obok znajduje się pałacyk gościnny Branickich.
Mam jeszcze trochę zdjęć, więc kolejne dodam za jakiś czas. Podzielę się relacją z białostockich cmentarzy i dworca.

wtorek, 15 stycznia 2013

Ikona jako zakładka

Tym razem podróż na kraniec świata, ale nie moja, tylko pewnego przedmiotu.

Będąc w liceum, wypożyczyłam kiedyś ze szkolnej biblioteki "Imię róży". W książce tej znalazłam niewielki obrazek, z ikoną z jednej strony i tekstem w języku greckim na odwrocie. Czytając powieść Umberto Eco wkręciłam się odrobinę w klimat lektury i poczułam chęć wyjaśnienia tajemnicy, czyli w tym przypadku przetłumaczenia znalezionego przeze mnie tekstu. W pierwszym odruchu pomyślałam, że zatrzymam sobie tę znalezioną ikonę i zabiorę się do pracy. Ale stwierdziłam, że nie wiadomo, czy ktoś zostawił ją przypadkiem, czy celowo. Może dla kogoś był to bardzo ważny przedmiot i teraz go szuka. Odniosłam więc do biblioteki "Imię róży" wraz z ikoną i oddałam. Zeskanowałam sobie tylko tekst, który mnie tak zaintrygował.

Tłumaczenie nie należało do najłatwiejszych, bo w ogóle nie znam greckiego, nawet alfabetu (prócz kilku liter używanych w matematyce np. alfa czy beta). Nie zraziłam się tym faktem, w końcu od czego jest internet? Niestety okazało się, że nie wszystko można znaleźć w sieci. Przynajmniej ja słownika grecko-polskiego wtedy nie znalazłam. Ale nie poddałam się tak szybko. Postanowiłam wykorzystać wreszcie do czegoś znajomość angielskiego. To był strzał w dziesiątkę, bo znalazłam słownik grecko-angielski. Co ciekawe, z Cypru. Nie miałam i oczywiście dalej nie mam greckiej klawiatury, więc musiałam po kolei kopiować każdą literkę i wklejać do słownika. Jak łatwo się domyślić, przetłumaczony przeze mnie tekst był modlitwą, czymś w rodzaju litanii. Nie pamiętam już do kogo, chyba do Maryi.

Ciekawa jestem, jak potoczyły się dalsze losy tej ikony. Co zrobili z nią kolejni czytelnicy "Imienia róży"? Może znalazł ją właściciel? A może ktoś ją wyrzucił, uznając za niepotrzebny śmieć. Wątpię, by ktoś był tak szalony jak ja i wziął się za tłumaczenie grecko-angielsko-polskie. Chociaż dzisiaj istnieje Google Translate, myślę, że takie automatyczne tłumaczenie i tak by nie pomogło, bo nie byłoby jak wpisać tego greckiego tekstu. Cała operacja też sprowadziłaby się prawdopodobnie do pojedynczego kopiowania greckich literek. W całej tej nietypowej sytuacji interesuje mnie jeszcze, skąd w ogóle grecka ikona wzięła się w książce z polskiej biblioteki? Może ktoś był na wakacjach w tamtym rejonie i przywiózł ze sobą jako pamiątkę. Może ktoś używał na co dzień do modlitwy. Chyba nigdy się już nie dowiem, jaka była historia tego niezwykłego przedmiotu. Ale zostało mi zamiłowanie do języków obcych i dziwnych sytuacji, to pozostało niezmienne od lat:)

poniedziałek, 7 stycznia 2013

"Prawie zobaczony niedźwiedź" i rzadki okaz fauny w Mucznem

Obóz wędrowny w Bieszczadach, 2006 rok.

To był już chyba jeden z końcowych dni naszej wyprawy. Z Zagórza dotarliśmy do Mucznego (w większości pokonaliśmy trasę pieszo, czasem na krótkich fragmentach korzystając z autostopu). Szukaliśmy miejsca na nocleg. Podeszliśmy do sklepu, żeby coś kupić i przy okazji zapytać się o możliwość rozbicia namiotu za sklepem. Właściciele się zgodzili, więc mieliśmy już gdzie spać. Nie pamiętam, czy byliśmy wtedy w mundurach harcerskich albo coś o harcerstwie mówiliśmy, ale pewien mężczyzna do nas podszedł i zaczął rozmowę. Mówił, że też był harcerzem, mieszkał w Warszawie, ale postanowił przeprowadzić się w Bieszczady. Zaproponował nam, że oprowadzi nas (a właściwie zrobi nam wycieczkę objazdową swoim jeepem) po okolicy. Okazało się, że jest leśniczym. Byliśmy wtedy chyba w piątkę plus nasz kierowca, nie mam pojęcia, jak się wtedy zmieściliśmy do tego samochodu z plecakami. 

Wycieczka była naprawdę interesująca, nasz przewodnik-ochotnik wiele opowiedział nam o mijanych atrakcjach, bardzo przyjemnie było go słuchać. Widać było, że robi to z prawdziwą pasją i naprawdę kocha przyrodę. W pewnym momencie wysiedliśmy z samochodu i nasz nowy znajomy powiedział nam, że to, co leży przed nami na drodze to świeża kupa niedźwiedzia:) W ten oto sposób prawie udało nam się zobaczyć w Bieszczadach prawdziwego niedźwiedzia:) Ale przynajmniej mieliśmy potwierdzenie od fachowca, że te zwierzęta naprawdę tam żyją.

W drodze powrotnej zobaczyliśmy jakiegoś ptaka, już nawet nie pamiętam jak wyglądał. Pan leśniczy na jego widok bardzo się ucieszył, od razu wyjął telefon i zadzwonił do jakiegoś swojego znajomego. Okazało się, że gatunek tego ptaka, którego właśnie zobaczyliśmy, nie był widziany w tych okolicach od bardzo, bardzo dawna. Nikt nie widział go w tych stronach od wielu lat. My przyjechaliśmy tylko na parę dni i nam się udało. Nasz kierowca uznał, że przynieśliśmy mu szczęście. Może to jeden z dowodów, że okazane dobro zawsze powraca. Ten obcy nam człowiek był bardzo dla nas miły, zupełnie bezinteresownie nam pomógł i pokazał nam najciekawsze miejsca w okolicy. Gdyby tego nie zrobił, być może nigdy nie zobaczyłby tego niezwykle rzadko widywanego ptaka.